Blog

Jak zwykle czegoś nie ogarniam czyli taki trochę szczyt boomerstwa i robienie tego wszystkiego czego przecież nikt nie robi.

Od jakiegoś czasu tańczę i się nagrywam, pewnie, że cieszy mnie to, że potem to pokazuję i Wam się podoba, ale nie zawsze chodzi o te lajki, tylko też o mobilizację i pretekst do wyjścia, czyli o życie.
Bo wiecie jak to jest, jak się nie ma powodu, a doskwiera smutek, to się nie chce wcale z domu wychodzić i się zostaje w takim dole. A jak się ma mega ważny powód, bo się chce nagrać coś na youtube, na przykład czytanie fragmentu książki, wiersz, zaproszenie na warsztaty, albo właśnie taniec, to się to robi i już.

Serio więc nie chodzi mi o to, by pokazywać i się chwalić czymś tam, np. nowym wierszem, tylko chodzi o tę mobilizację i pretekst. Mam powód, jest ważny, trzeba się ubrać, pomalować, wyjść, poszukać ładnej scenerii i to zrobić, nagrać. A potem wrzucić na YT.

Czytaj dalej „Jak zwykle czegoś nie ogarniam czyli taki trochę szczyt boomerstwa i robienie tego wszystkiego czego przecież nikt nie robi.”
Blog

Dlaczego asertywności uczą nas sytuacje, kiedy nie o siebie musimy zadbać, tylko o innych.

To tylko pytanie retoryczne, które spróbuję rozwinąć w tym wpisie.

Dawno tu nie pisałam, bo nie było czasu ale i też potrzeby, a ja nie będę się zmuszać, ani pisać na siłę, żeby tylko było coś w social mediach. Zastanawiałam się czy do kolejnego wpisu przekona mnie coś olśniewającego,
na przykład jakiś super film, ekstra książka, wycieczka, czy przepis kulinarny. Aż w końcu kolejność zdarzeń spowodowała, że poczułam nagłą palącą potrzebę pisania z o wiele ważniejszego powodu, przepracowania czegoś życiowo, społecznie, nauczenia się czegoś.

Jest trochę na świecie nas – osób, które nie lubią konfliktów, wolą przemilczeć niż walczyć, są gotowe stwierdzić, „a może przesadzam” i siedzieć cicho. Nie umiemy stawiać granic, bo się nam te granice kojarzą z czymś
niemiłym dla innych. Wolimy więc sobie dać wejść na głowę, byle tylko nie urazić nikogo.
A wiecie, co dzieje się w tym czasie, gdy my milczymy? Osoba, która przekracza nasze granice, uczy się, że może tak działać i jest bezkarna, uczy się, że granic nie ma i można z butami włazić kiedy się chce i jak się chce na teren
drugiej osoby bez pytania. Swoją biernością uczymy tę osobę złych zachowań, które będzie ćwiczyła w życiu nie tylko na nas, ale też na innych, być może słabszych od nas.

Jeśli widzą to inni: jej szkodliwe zachowanie i nasze milczenie, to po pierwsze też tego szkodliwego działania mogą doświadczyć na sobie, jednocześnie z nami, a po drugie jest szansa, że pomyślą, że tak ma być, nie
można się wychylać, bo taki jest świat.

Dlatego właśnie trzeba umieć powiedzieć STOP! Czytaj dalej „Dlaczego asertywności uczą nas sytuacje, kiedy nie o siebie musimy zadbać, tylko o innych.”

Blog

Piosenka to moja obsesja

Dawno nie pisałam, czasem tak trzeba, schować się i nawet nie chcieć pisać, mieć komfort milczenia i komfort tego, że niczego nie muszę.
Cieszy więc bardzo i jeszcze bardziej, że po takim czasie chcę.
Nie będzie wiele tego, co napiszę, ale na ten moment po prostu w sam raz.
Pretekstem jest znów pora piosenki, cóż tu dużo pisać, jestem bardzo nudna i przewidywalna w tej kwestii, kwestii piosenki. Jest marzec, więc PPA. Mam szczęście mieszkając w mieście tego festiwalu.
No i doszłam do wniosku, że piosenka to moja obsesja, hobby, jakby nie nazwać, to takie dobre uzależnienie 😉
Nie wkręcajmy się w takie wyroki, że jak się ma hobby, to jest to „obsesja” w złym znaczeniu, że przesada.
To miła odskocznia, czasami ratunek przed codziennością, brutalnością, siermiężnością i niezrozumieniem.

Czytaj dalej „Piosenka to moja obsesja”
Blog · Dzieci · Wiersze

Szpital jak lotnisko lub lotnisko jak szpital

Znów szpital, tym razem badania, nie moje Brzoskwini, diagnozowanie.

Mamy to oswojone, bo przecież w 2018 też miałyśmy tu wspólny długi pobyt, po którym Brzoskwinia chciała, by gotować taką zupę jak w szpitalu i to był krupnik. Teraz Brzoskwinia jest starsza i mało co w tym szpitalu je, chociaż zupę warzywną zjada i to poczytuję za mały sukces.

Dla mnie ten szpital to jakby taki azyl bezpieczeństwa trochę, bo wreszcie zrobią wszystkie badania, nie trzeba czekać, dzwonić, rejestrować na jakieś dalekie terminy, starać się wykombinować wizytę poza Wrocławiem, bo szybciej. Koszmar i cała strategia.

Dlatego szpital to jednak miejsce, gdzie opieka i pomoc, no ale dopiero co skojarzyło mi się ze szpitalem inne miejsce. Może zaskakująco ale jednak, lotnisko. I samolot. Tam czułam tak samo opiekę, trochę zamknięcie, trochę prześwietlanie człowieka. Na tych lotniskach i w samolotach spędziłam trochę czasu, a nawet nieproporcjonalnie dużo w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w stosunku do całego mojego życia. No i tak, te miejsca mają dla mnie podobny vibe i to zarówno ten pozytywny, jak i negatywny momentami.
Czy czujesz opiekę i uśmiech i pytają co chcesz, co potrzeba, czy każą otworzyć walizkę, przepakować bo za ciężko, powiedzą, że nie ma potrzeby badać tego, czy tamtego, albo chcą Cię wysłać do domu wcześniej, chociaż nie czujesz, że jest dobrze lub zrobili źle badanie, podadzą nie ten antybiotyk, albo podadzą niepotrzebnie, samolot się spóźni i nie zdążysz na następny, a oni unikają odpowiedzialności i nie dają Ci tego, co Ci się w związku z ich niedociągnięciami należy, chyba najbardziej wspólnym mianownikiem tych wszystkich zdarzeń i na lotnisku, i w szpitalu są uczucia jakie w nas te zdarzenia wywołują, czyli zdajemy się na opiekę, oddajemy tym instytucjom na jakiś czas, trochę z zaufaniem, ale z pewną dozą ryzyka jednocześnie, że jednak błąd może się zdarzyć i może dotknąć boleśnie właśnie nas.

Czytaj dalej „Szpital jak lotnisko lub lotnisko jak szpital”
Blog · Mikro i makrowyprawy

Happy Australia Day! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy! Siejmy dobro i uśmiech.

Mówi się amerykański sen, a mi się śni właśnie ten australijski. Trochę tak jest, gdy się leci samolotem. Podróż tam trwa 18 godzin z dwoma przesiadkami albo i 20 kilka, gdy opóźnienia samolotów, ale właśnie zanika czasem różnica między snem, a jawą, tak jak między porami roku. Teraz, po powrocie, dosłownie śnią mi się różne sytuacje, jeszcze tam w pełni lata, z tamtejszą przyrodą, ale już przechodzące w realia polskie. Czasem się budzę i nie jestem pewna, gdzie, no i też budzę się o 3.00 w nocy, bo tam jest wtedy 12.30 w południe. To chyba najwyższy czas, by wstać. 😉 Przynajmniej tak myśli mój organizm. Miałam okazję być w Australii w dwóch stanach, czyli porównać dwa miejsca, dwa miasta. Adelajdę i Sydney. I, mimo że Sydney mnie zachwyciło i ma wiele plusów, to jednak bardziej odnajduję się w Adelajdzie. Jest może mniejszym, czy „bardziej prowincjonalnym” miastem, ale właśnie to mi się w niej podoba. Przestrzeń, spokój, rozmach, ale nie krzykliwy.

Czytaj dalej „Happy Australia Day! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy! Siejmy dobro i uśmiech.”
Blog · Mikro i makrowyprawy

Four polish women in Sydney and one man.

„przez czarną dziurę we własnych myślach 
alicja wykonała skok kangura i wylądowała na drugiej półkuli 
w tzw. water brain który ona uważa za thinking water
przecież każdy skrawek jej ciała składa się w iluś procentach z wody


za czasów wiktoriańskich a nawet postkolonialnych
nie miałaby takiej możliwości 
mimo tych wszystkich buteleczek z płynami
nadgryzionych ciastek i zamiłowania do wpadania w króliczą norę

teraz odnajduje się w czasie 

dezorientacji przestrzeni
i w prze(dz)ciwnej temperaturze
dom przenosi się razem z nią
i za wszelką cenę udowadnia że istnieje

 © Justyna Paluch

Nasza wyprawa z Tess z Adelajdy do Sydney miała być pod znakiem poezji. I w ogóle literatury. Leciałyśmy spotkać się z poetkami, pisarkami, które, tak jak i ja, zamieściły swoje teksty w świeżo wydanej antologii Metafory Współczesności gościnnie redagowanej przez Teresę Podemską  – Abt., czyli Tess. Antologia Jej pomysłu zebrała teksty dotyczące muzyki zapisanej literaturą, doświadczeniem jej przeżywania i wszelkich jej kontekstów. Bardzo ciekawa pozycja, jakiej dotąd nie było, zbierająca teksty autorów współczesnych. Książkę można zamówić poprzez maila: terapa@gmail.com lub w samej Redakcji alicja107@vp.pl

Czytaj dalej „Four polish women in Sydney and one man.”
Mikro i makrowyprawy

Ciotka Dżasta w Sydney podchodzi 3 razy do lądowania, a potem trafia na China Town i nie może z niej wyjść ;)

Już wiem że samoloty świetnie umieją się spóźniać. No i ten do Sydney miał już 10 minut. Ok. Leciało się całkiem dobrze. Znów trzeba bylo pół godziny dodać, bo różnica czasowa. No i już prawie lądujemy, już na pasie, a tu samolot wznosi się znów w górę. Nic nie mówią, nie wiadomo co, dlaczego, tylko okrążamy całe Sydney górą. Za drugim razem to samo. Tak 3 razy okrążylismy Sydney i w końcu udało się wylądować. Widoki owszem były piękne ale jednak trochę stres. Uff, cały samolot odetchnął z ulgą. Powiedzieli, że nie było warunków do lądowania, ale nam się wydaje, że prędzej spóźniony samolot nie miał miejsca i trzeba było czekać.Czyli w sumie 40 minut później byliśmy w Sydney.

Dzielnica Ashbury. Tu mieszkamy. Całkiem nie tak blisko centrum. Następnego dnia postanowiłam, tak jak w Adelajdzie, pojechać autobusem do centrum. Tu już inaczej z biletami niż tam, inny stan, nawet jeśli kupuje się kartę, to znów nie było gdzie. Wsiadam więc do autobusu i mówię kierowcy, że chcę kupić bilet, na co on każe mi siadać i się nie przejmować. No to się nie przejęłam.

Czytaj dalej „Ciotka Dżasta w Sydney podchodzi 3 razy do lądowania, a potem trafia na China Town i nie może z niej wyjść ;)”
Bez kategorii · Mikro i makrowyprawy

Wesołych Świąt do góry nogami

Zdrowych, spokojnych, radosnych i pięknych Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam z drugiej strony półkuli.
Nie mamy śniegu ani zimna, wszystko kwitnie i śpiewa, ale dekoracje świąteczne są piękne i są ulice, na których co jeden dom to piękniejszy i bardziej oświetlony. Niech światło rozbrzmiewa w Waszych sercach tak żeby wszyscy wokół mogli się nim ogrzać i uradować!

Ps. A kto dobrnie do końca posta i obejrzy wszystkie zdjęcia, będzie mógł posłuchać jak chór dziewczyn śpiewa świąteczne piosenki na Rundle Moll czyli pięknej popularnej ulicy pełnej sklepów i restauracyjek 😉

Czytaj dalej „Wesołych Świąt do góry nogami”
Bez kategorii · Mikro i makrowyprawy

Najlepsze są wycieczki z niespodzianką – ciotka Dżasta z podróży pocztówka 2 – Lenswood

Już nawet nie pamiętam gdzie miałyśmy jechać, ale tak się stało, że znalazłyśmy się z tej strony Adelajdy, gdzie góry. Chyba nie chciałyśmy zresztą gdzieś konkretnie. Trzeba przyznać, że tu były piękne widoki.
A no tak, to jakiś rezerwat, trafiłyśmy najpierw na plac zabaw, co prawda w pełnym słońcu ale pełno miejsc, gdzie ludzie robią pikniki.

Fajnie było się przejść, wejść w ten plac zabaw. Ale, jechałyśmy dalej, w góry po widoki. Jak widzicie ciotka Dżasta musi wszystkiego spróbować i doświadczyć w podróży 😉

Po drodze szukałyśmy ładnego miejsca na kawę i był hotel, restauracja, ale brak ludzi i jakoś postanowiłyśmy jechać dalej. tylko obejrzałyśmy to miejsce. I dobrze, chociaż hotel urokliwy i restauracja na piętrze, stoliki na dworze, to gdybyśmy tam zostały, nie trafiłybyśmy potem do innego sklepu-restauracji i to na dobre australijskie jedzenie wcale niedrogo.
A, oglądając hotel podziwiałyśmy roślinność australijską i kościół. Nawiasem mówiąc w Adelajdzie jest bardzo dużo kościołów i świątyń innych wyznań.


Ale tymczasem droga zaprowadziła nas do sklepiku z owocami. Przydrożnego, bez kogoś, kto sprzedaje, sklep z zaufaniem do klientów. Plony i przetwory z farmy.
To ciekawe, u nas w Polsce chyba takich nie ma. To domek z lodówkami w środku, cennikiem i skrzynką na pieniądze. Oczywiście trzeba gotówką i płaci się za owoce, zostawiając wyliczone pieniądze. W ofercie też suszone owoce i przetwory oraz bukiety. Niesamowite. Pierwszy raz jadłam loquaty. Są naprawdę pyszne, mają najczęściej po 2 pestki, tylko trzeba jeść bez skórki.

Jadąc wzgórzami zamierzałyśmy dotrzeć do Lobethal ale najpierw było Lenswood, jak wikipedia mówi to półwiejska wioska położona na wzgórzach Adelaide na wschód od Adelajdy w Australii Południowej. Główne gałęzie przemysłu to jabłka, gruszki, wiśnie i winogrona.

Zatrzymały nas przy drodze piękne kwiaty i sklep ze wszystkim.

Podobno kiedyś to był naprawdę sklep ze wszystkim. Gdy się zatrzymałyśmy, by podziwiać kwiaty, wyszedł właściciel i zapytał w czym nam pomóc, od razu zaoferował że zerwie nam kwiaty. Weszłyśmy jednak do środka i okazało się, że teraz może to już nie sklep ze wszystkim, kiedyś prowadził to z żoną, gdy żona umarła, chyba już nie ma tyle energii i serca do tego, ale nadal prowadzi po trosze restaurację, trochę pocztę i jakby księgarnio-bibliotekę. Po prostu miejsce gdzie można sie zatrzymać, pogadać, zjeść, obejrzeć coś, wysłać pocztówkę. Zaproponował nam pie czyli australijski przysmak, który można jeść i jako obiad, i jako deser. Na obiad z mięsem lub vege, na deser owocowe. Pie z wołowiną i serem była przepyszna.
Kupiłam też ręcznie robione pocztówki, wuj Mat przecież swoje relacje pisał na pocztówkach, to i ciotka Dżasta nie może być gorsza 😉
Na pożegnanie właściciel dał nam jeszcze obiecane kwiaty.

Uwierzcie, dla takich chwil, warto jechać gdzieś w ciemno, bez planu, spontanicznie. Nie dojechałyśmy do Lobethal, ale to nic, to był pełen przygód i pięknych widoków dzień.

Mikro i makrowyprawy

Ciotka Dżasta z podróży – Glenelg

Pamiętacie Fraglesów? Te śmieszne stworki i ich krainę. Były Gorgi i Duzersi, Sprocket i oczywiście Wuj Mat z podróży. Jadąc dziś tramwajem przez Adelajdę, robiąc zdjęcia przez szybę i nie tylko, pomyślałam, że czuję się trochę jak wuj Mat. Będę Wam więc pisać takie migawki, jak on kartki, dziwiąc się wszystkiemu, co przecież dla ludzi normalne. Dlatego jako ciotka Dżasta to już mi wolno dziwić się wszystkiemu i wszystkim zachwycać, a co 😉

Czytaj dalej „Ciotka Dżasta z podróży – Glenelg”