Bez kategorii

Pojechać w Tatry na kilka godzin żeby zatańczyć

Kiedyś o tym pisałam, że gdy nie mam potrzeby pisać, to nie piszę. Nie czuję presji, nie mam potrzeby, mam wolność. Chcę być niezależna od tych lajków, od ludzi, nawet od Was, czy czytacie, czy nie. Fajnie, gdy komuś się jakiś wpis przyda, ważne, żeby nie zepsuł nikomu taki wpis dnia, ani humoru, a właśnie odwrotnie, dał wsparcie lub choćby spowodował uśmiech, a może zainspirował. Podpowiedział życiowo: ja też tak mogę przecież, bo czemu nie. Cokolwiek.

Może właśnie dlatego akurat dziś znów piszę. Każdy, pokazując coś , co mu się udało, chce się trochę pochwalić, że coś zrobił i to wyszło, a może nawet wyszło wbrew trudnościom. Ale u mnie samo pokazanie tego nie przekonuje mnie do pisania, bo muszę sobie wytłumaczyć, że robię to z ważniejszego powodu. Sama zresztą w ten sposób zaczęłam sobie dawać prawa do niektórych rzeczy. Dopiero, gdy u kogoś innego zauważyłam, że sobie daje prawo i dzięki temu lepiej żyje, jest szczęśliwy, że można, da się.

Aż doszłam do momentu, w którym wymyślam wyjazd w Tatry na jen dzień, kilka godzin w sumie, tyko po to, by zatańczyć, bo od miesiąca chodzi za mną piosenka, której tańczyć nie chciałam gdzie indziej, tylko w Tatrach. Myśląc, że nie stać mnie teraz finansowo ani czasowo na Tatry, chciałam to odkładać na kiedyś.
Tak łatwo sama ze sobą nie mam, by sobie samej pozwolić na taki luksus. Fanaberię, ot tak wyjechać.
Wsiąść do pociągu byle jakiego z tym kamykiem zielonym…. Musiał pomóc los.

Czytaj dalej „Pojechać w Tatry na kilka godzin żeby zatańczyć”
Blog · Mikro i makrowyprawy

Dlaczego nie chcę wejść na Rysy ani na Kościelec

Kiedyś, zanim urodziły się dzieci, jeździliśmy często w Tatry. Chodziło się na długie wycieczki i wyprawy. Wtedy jeszcze nie było to aż tak popularne i masowe.

Tam jest tyle szlaków do przejścia. Chodziło się na Giewont, Kasprowy oczywiście pieszo, Czerwone Wierchy, Kozi Wierch, Dolinę Pięciu Stawów… Lubię chodzić po górach, myślałam, że mogę tak wszędzie, że przecież czemu nie wejść na Rysy albo przejść w końcu Orlą Perć całą, przecież daję radę fizycznie.
No nie, szybko okazało się, że mój lęk wysokości niestety blokuje zbyt mocno, ambitnie więc wybrałam się na Rysy, ale już po drodze niestety czułam tę wysokość, po przekroczeniu Czarnego Stawu pod Rysami było coraz trudniej, psychicznie.
Tak doszłam najwyżej jak mogłam czyli pół godziny przed szczytem Rysów musiałam poczekać na tatę Kaja i Brzoskwini, który oczywiście bez problemu wszedł na górę.
Najgorzej się schodzi, gdy widać przepaść i tę wysokość. Widać jak bardzo daleko do bezpieczeństwa na dole i jak bardzo ruchoma i ryzykowna jest droga pod stopami, a jednocześnie jedyna.
Musiałam spokornieć, pogodzić się z tym, że nie dla mnie ta wysokość, nagie skały, tam, gdzie nic już nie ma prócz nich.

Wiem, że nie przejdę Orlej Perci, bo tam jest więcej tych szczytów powyżej 2000 i ryzykowne przejścia i przepaście, łańcuchy lub nawet nie, wiem, że nie wejdę na Kościelec, który jest ostrym szczytem i miejscami trzeba trzymać się skały rękami i nie ma nawet łańcuchów.

Myślę, że szczytem moich możliwości jest wejście na Kozi Wierch, na który weszłam nieświadoma jeszcze swojego lęku, a zwłaszcza tego, że, gdy będę schodzić, to wtedy dopiero mnie to przerośnie, bo będę widzieć jak wysoko weszłam i będzie paraliżował mnie strach przed tym, że spadnę. Miejscami musiałam schodzić w pozycji horyzontalnej. Ale cieszę się, że tam weszłam.
To i tak było lżejsze wejście w porównaniu do Rysów, Kościelca, czy Granatów.
Zdecydowanie wolę te bezpieczniejsze szczyty, przełęcze,
W Tatrach jest tak wiele szlaków, że można znaleźć wiele na swoje możliwości.

Czytaj dalej „Dlaczego nie chcę wejść na Rysy ani na Kościelec”