Kiedyś o tym pisałam, że gdy nie mam potrzeby pisać, to nie piszę. Nie czuję presji, nie mam potrzeby, mam wolność. Chcę być niezależna od tych lajków, od ludzi, nawet od Was, czy czytacie, czy nie. Fajnie, gdy komuś się jakiś wpis przyda, ważne, żeby nie zepsuł nikomu taki wpis dnia, ani humoru, a właśnie odwrotnie, dał wsparcie lub choćby spowodował uśmiech, a może zainspirował. Podpowiedział życiowo: ja też tak mogę przecież, bo czemu nie. Cokolwiek.
Może właśnie dlatego akurat dziś znów piszę. Każdy, pokazując coś , co mu się udało, chce się trochę pochwalić, że coś zrobił i to wyszło, a może nawet wyszło wbrew trudnościom. Ale u mnie samo pokazanie tego nie przekonuje mnie do pisania, bo muszę sobie wytłumaczyć, że robię to z ważniejszego powodu. Sama zresztą w ten sposób zaczęłam sobie dawać prawa do niektórych rzeczy. Dopiero, gdy u kogoś innego zauważyłam, że sobie daje prawo i dzięki temu lepiej żyje, jest szczęśliwy, że można, da się.
Aż doszłam do momentu, w którym wymyślam wyjazd w Tatry na jen dzień, kilka godzin w sumie, tyko po to, by zatańczyć, bo od miesiąca chodzi za mną piosenka, której tańczyć nie chciałam gdzie indziej, tylko w Tatrach. Myśląc, że nie stać mnie teraz finansowo ani czasowo na Tatry, chciałam to odkładać na kiedyś.
Tak łatwo sama ze sobą nie mam, by sobie samej pozwolić na taki luksus. Fanaberię, ot tak wyjechać.
Wsiąść do pociągu byle jakiego z tym kamykiem zielonym…. Musiał pomóc los.
Dowiedziałam się, że w dzień nauczyciela 14 października intercity wymyśliło ofertę jeżdżenia po całym kraju za 1 zł. Dowolna trasa, dla nauczycieli, uczniów, studentów, wszędzie za 1 zł. Pomyślałam w pierwszej chwili: zabiorę dzieciaki do Warszawy rano, wrócimy późno wieczorem. No ale, gdy chciałam kupić bilet, okazało się, że za późno do Warszawy, nie ma na ten dzień już. Zdesperowana, nastawiona na wyjazd zaczęłam próbować inne miejsca, pytałam o Gdańsk, Kraków, nie ma. No to mówię: Zakopane. Jest. No skoro tak, to łapię co jest, powrotny też, wieczorem późno, ale bez gwarancji miejsc siedzących, trudno, nie szkodzi, ważne, że można gdzieś jechać.
Samo tak wyszło, wtedy pomyślałam, w takim razie zatańczę tam teraz, po to jadę. Pytam dzieciaki czy pojadą ze mną, no nie, bo to nie Warszawa, a one nastawione na Warszawę. No trudno.
Jak się już wybrałam, to oczywiście jak w góry, jesień, więc trzeba już się nawet na śniegi zabezpieczyć, nie było tak źle jednak. Jesień, kolory, dżdżysto i ślisko ale pięknie.
No, a pociąg wcześnie, bo po 5.00 rano, pełen ludzi, głównie młodzieży, pełno dzieciaków, całymi grupami zorganizowanych i jadących skądś dokądś na ten jeden dzień. To było ekstra obserwować młodych, jechali, bo za złotówkę, bo okazja pobyć z kumplami, planowali też iść w góry, niedaleko, ale czemu nie.


Na peronie wysypało się tych młodych jakby to były jakieś wycieczki. Pewnie tak było na każdej trasie.
Nie tracąc czasu, poszłam do informacji turystycznej po mapkę i poradę gdzie tu się wybrać na krótki szlak ale jednak w góry, nie chodzić tylko po Zakopanem, no bo gdzieś trzeba zatańczyć w ładnym miejscu.





Pani mówi: Dolina Białego lub Strążyska, bo można tam dojechać na szlak autobusem i nie jest daleko. No to już, byle szybko, od razu, bo czasu wiele nie ma. Zaczęłam od Doliny Białego, znalazłam miejsce ale trzeba było uważać, bo ludzi trochę na szlaku i jak tu na drodze zatańczyć żeby akurat nikt nie szedł, same przygotowania, przebranie, trochę zajęły. No ale udało się, kilka osób chwilę musiało czekać aż skończę. Na szczęście to nie jest bardzo długi czas, kilka minut.
No to jak już się udało, poszłam dalej i teraz nie chciało mi się wracać tą samą drogą, ale czy zdążę przejść gdzieś dalej i zdążyć na pociąg, do Doliny Strążyskiej? Trzeba iść i się nie ociągać, nawigacja pokazuje, że zdążę. Tylko nawet ta trasa nie tak łatwa, pod górę męcząco, w dół ślisko i niebezpiecznie, no ale trudno, trzeba do przodu, mimo że pada. Jacyś ludzie po drodze, więc nie tylko ja. Dam radę.
Mimo zwątpienia, przeszłam, zeszłam, zdążyłam. Nawet żurek udało się jeszcze zjeść przed samym odjazdem, blisko dworca.
No a pociąg, jak poprzednio, zapełniony wracającą młodzieżą, konduktor do mnie, sprawdzając bilety: No wreszcie nauczyciel! Widać było ich mało. To nic, ja się cieszę, nie żałuję. A miejsce się znalazło w pociągu, nawet kilka ich było.
Za rok może moje dzieciaki też się wybiorą w grupkach jakichś.
Piękne oderwanie, nieważne, że o 3.00 w nocy byłam w domu, że na 8.00 do pracy. Było warto!