Czasem tak jest, że w danym momencie najważniejsze jest to, co innym się wydaje niekonieczne, niepotrzebne, a nawet nie w porę. Ty jednak czujesz, że to jest dla Ciebie najlepsze, a nawet czasem bardziej dla innych.
Tak było z naszą wycieczką do Londynu. To był babski wypad. Udało się ogarnąć tanie loty w obie strony w czasie, który był dla naszej całej czwórki najbardziej optymalny. Przed końcem roku szkolnego, gdy już lekcje konkretne to tylko mit. Hotel jakimś cudem też udało się zarezerwować w dość dobrej lokalizacji i niedrogo.
Już na wstępie podróży postanowiłyśmy się nie przejmować tym, że samolot ma godzinę opóźnienia, a my mamy kupiony bilet na autobus z lotniska na konkretną godzinę, że zmieniają nam bramkę na ostatnią chwilę. Potem okazało się, że fajnie że mamy bilet na autobus i nieważne że godzinę wcześniej. Po prostu weszłyśmy. Lepiej okazuje się mieć bilet nie na tę godzinę, niż go nie mieć, bo Ci co zostali w kolejce, nie weszli.

Potem. Jeszcze tylko dojazd metrem i już byliśmy w hotelu. Od metra do hotelu było bardzo blisko.

Hotelem nie zawiodłyśmy się. Pokój ładny, ręczniki codziennie wymieniane, szampon i żel pod prysznic, herbata i kawa, czajnik, żelazko, nawet suszarka do włosów. No i śniadanie, co prawda z warzyw tylko pomidory na ciepło, a z owoców jabłko, mandarynka i banan, ale za to do woli chleba na tosty, jajka, bekon, fasolka lub jogurt mleko i różne wersje suchych dodatków do mleka. Oczywiście też muffiny i croissanty.



Mimo że nie było moich ukochanych sałat, ani serów, żadnych, to i tak było z czego wybrać 🙂
Udało nam się zwiedzić National Gallery i Natural History Muzeum, co prawda już w drugim muzeum bolały nas nogi, ale sporo udało się zobaczyć, a już jak zobaczyłyśmy zegar Andiego, przypomniało się dziewczynom dzieciństwo, „Andy i dinozaury” to była super bajka, pamiętacie jak Andy przechodził przez ten zegar do czasów dinozaurów, a potem wracał do muzeum w ostatniej chwili i dokańczał wystawę, gdy już było słychać na schodach właśnie tego muzeum kroki pani Pickles, jego szefowej.


Widziałyśmy Big Bena, Buckingham Palace, Tower Bridge, udało się zwiedzić trochę centrum Londynu z perspektywy piętrowego autobusu.

Być we współczesnym muzeum Tate Modern. Myślę, że to całkiem sporo jak na pierwszy pobyt.






Oczywiście wycieczka z nastolatkami to też odwiedzenie sklepów, o których normalnie nie miałabym pojęcia i też wspólne picie machy czy bubble tea.
Musiałyśmy zaliczyć Pop Mart i Jellycat, ja należę do pokolenia, które słowo galeria kojarzyło wyłącznie z wystawą obrazów, a Stradivariusa z drogimi i najlepszymi skrzypcami, ale młodych trudno przekonywać, czy uświadamiać, że te słowa zaczynały w innych branżach niż odzieżowa, czy modowa.
W Pop Marcie polowałyśmy jak inni na Labubu, ale nie było. To taka teraz bardzo popularna maskotka. Ludzie do Pop Martu stoją w kolejkach i wpuszczają tam określoną liczbę osób.


Sklep ma w ofercie serie figurek, bardzo różnych, z animacji, bajek, ale nie tylko, cała zabawa polega na tym, że kupując figurkę z którejś serii, kupujemy kota w worku, to znaczy wiemy jakie mamy możliwości, znamy wygląd wszystkich figurek z serii, ale kupujemy losową, więc cała radość i dreszczyk jest przy rozpakowywaniu. Przyznam, kupiłam sobie taką laleczkę, liczyłam na zieloną, tym czasem wypadła mi czerwona. Ale już ją polubiłam i myślę, że taka pamiątka z Londynu też ma swój urok 🙂


Przyjaciółka Brzoskwini określiła ją jako korzasta, bo od drewna, korzenia lub drewniana królewna. Pomyślałam wtedy, że pasuje Dżasta Korzasta.
W National Gallery udało mi się nagrać, wymyślić strumień, a potem napisać wiersz dla przyjaciółki z Irlandii. A przy okazji odkryć nieznany mi obraz van Gogha „Dwa kraby”.





Pierwszego dnia, jadąc metrem, zobaczyłam wiersz wydrukowany w pociągu metra i przypomniałam sobie, że jest taka akcja poems on the Underground. Wtedy nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Dużo metrem jeździłyśmy i za każdym razem szukałam wierszy, ale były tylko reklamy, aż w końcu w trakcie naszego ostatniego przejazdu, udało się. Jadąc już do autobusu, który nas wiózł na lotnisko, wsiadłyśmy tam, gdzie był wiersz i to jeszcze jak bardzo znaczący dla nas, matek podróżujących z córkami.
