Mamy taki festiwal międzynarodowy we Wrocławiu. I nawet on, mimo że ma dobrą reklamę, nagłośnienie, dobrą miejscówkę nawet, jest niszą. Nie oszukujmy się. Bo to poezja, a większość ludzi się jej boi, nie dotyka, bo zwyczajnie ulegają stereotypom. I też trochę się im nie chce. A przecież to forma dla leniwych można by rzec, w sumie najkrótsza forma wypowiedzi literackiej. Może taką być. Bo są i długie teksty poetyckie.
Często to forma terapeutyczna wypowiedzi literackiej. Poza tym wszystkim, że wiersze mają określone formy, środki stylistyczne i nie mówią wprost, to świetna rzecz do czytania w przelocie, do pisania na kolanie, do wyrzucenia z siebie frustracji, wściekłości, do uspokojenia się, do zatrzymania jak przed muralem, obrazem. Można nawet komuś pięknie literacko dosrać, nie mówiąc wprost. Można odreagować, rozliczyć się z kimś, wszystko można.
Ale dość już tej mojej paplaniny.
To ma być wpis o tym, co przed chwilą.
Tak więc jest sobie ten festiwal i związane z nim wydarzenia, spotkania z autorami nowo wydanych książek poetyckich, warsztaty, a raczej pogadanki o poezji prowadzone przez znanych poetów. Spotkania krytyczne, panele dyskusyjne, zresztą tu macie program.
I nie mogę zbyt wiele powiedzieć o tych wydarzeniach, bo byłam tylko na dwóch, Turnieju Wojaczka i Spotkaniu z trzema poetkami Ewą Jarocką, Zu Witkowską i Bianką Rolando. Niewiele więc liznęłam całości, ale może dzięki temu mogę delektować się tym na czym byłam.
Później będę pisać o tym, co nie pozwoliło mi być na większej ilości spotkań festiwalu Silesius czyli o jeszcze większej niszy niż ta nisza, określiłabym ją jako poezja dla przeciętnych, dla zwyklasów, trochę robocza.
No ale najpierw o tej większej. A właściwie o pomoście od tej codziennej przeciętnej poezji do tej znanej, uznanej z salonów. W końcu w Turnieju Wojaczka biorą udział nieznani poeci, którzy mogą za chwilę stać się sławni. Potencjalnie.
Turniej mnie zawsze zajmuje, ciekawa jestem tego, co słychać w młodej poezji, tym razem również było kilka wierszy ciekawych. Nie zawsze zostają docenione, ale wybrzmiały. I to jest najważniejsze, że wybrzmiały.
Zostawię tutaj dla Was ten, który zdobył 1 miejsce
A teraz o niszy nisz. Nie byłam na innych spotkaniach, ponieważ sama uprawiam poezję i w tym czasie prowadziłam warsztaty poetyckie dla każdego w Macondo. Pisaliśmy tam wiersz kafelkowy, który wymyśliłam wspólnie z Julią Mazur.
Na moich warsztatach zawsze się pisze i to niezależnie od tego czy jest się już doświadczonym poetą, czy kimś, kto dopiero zaczyna, albo nawet jeszcze w życiu nie napisał wiersza. Poetów współczesnych też się poznaje przez własne pisanie.
Tak, należymy do jeszcze bardziej niszowej niszy niż festiwal Silesiusa. Ale co tam. Zostawię Wam tu moją wersję kafelkowego z tychże warsztatów. Bo ja zawsze piszę z warsztatowiczami, uważam, że tylko tak będę wiarygodna i to wszystko ma sens.
To były warsztaty dla każdego ale kolejnego dnia prowadziłam warsztaty z moją grupą Poetycką Hurtownią i to też było ważniejsze od spotkań Silesiusa.
Ważniejsze również było spotkanie z Barbarą Elmanowską w Macondo, które poprowadziła Asia Kuklińska, a dotyczyło debiutanckiej powieści Basi, „Woliery”. Spotkanie było kameralne, ale w cudownej atmosferze, książka dotyka ważnych tematów i jest bardzo życiowa, a jednocześnie poetycka i ma rys psychologiczny, wiem to tylko z fragmentów, bo lektura jeszcze przede mną. Ale samo spotkanie było tak pozytywne inspirujące, na luzie i przeplatane co chwilę salwami śmiechu. Nie żałuję absolutnie swojego wyboru.

Na sam koniec tego postu zostawiłam spotkanie drugie festiwalu, na którym byłam czyli rozmowę Karola Maliszewskiego z Ewą Jarocką, Bianką Rolando i Zu Witkowską. I tu, wybaczcie też będę wybiórcza, ale wyłącznie dlatego, że książkę Ewy mam i przeczytałam, a pozostałe to dla mnie jeszcze niewiadoma i niespodzianka, napiszę więc o niej. „Trochę pięknych ludzi”. Poezja Ewy fascynuje mnie od jakiegoś czasu. I tym razem było to niecodzienne przeżycie. Zobaczcie i przeczytajcie sami.


Jest taka wąska szczelina we mnie, w której rozumiem wiersze Ewy. To jak instrument muzyczny. Trzeba się nastroić odpowiednio, by przy czytaniu nie było żadnych falszy. By czytając natrafić na wlaściwe dźwięki. To jest świetna przygoda. Bo na poziomie refleksji i percepcji to taka zagadka i trochę ryzyko, a jednocześnie nie mogę się doczekać tego co przeczytam. Na początku tylko czuję te wiersze, jakby kładły się na moich emocjach ale jest ta szczelina, do której dochodzę, zbliżam się, nastrajam przez kolejne czytanie tego samego wiersza i szukanie w nim siebie. Jak czytam wiersze Ewy, to wiersze innych poetów odchodzą na bok. Chcę zanurzyć się tylko w świecie Jarockiej, bo nawet z trudnych chwil wychodzi się z wiersza Ewy cało, nawet z dziurą w sercu da się żyć i snuć miłość, nieważne że krew i świat w niej tonie. To dobra krew. To samo ze strachem i bólem, on jest i ja wierzę w niego i też się tam znajduję, w opowieści o strachu i bólu, współodczuwam go. Ale dzięki szczelinie jestem spokojna o życie, czytając i jednocześnie będąc w środku wiersza.
Albo ciało, Ewa pisze o oddzieleniu go i o dwoistości uczuć. O strachu i jednocześnie uspokajaniu i pocieszaniu siebie, i że to wszystko jest możliwe jednocześnie, a nawet konieczne. Wytłumaczenie sobie samej, że to tylko ciało tak czuje, boi się, myśli że nie umie. Wystarczy mu coś wytłumaczyć. I już jest lepiej.
Ewa też nie ma złudzeń, w wierszu „zrób mi dziecko, żeby było tak nieszczęśliwe jak ja” tłumaczy całe to życie tak, że przyjmuję jej brak zludzeń jako prawdę życiową, nieuniknione fakty, wreszcie jako coś z czym da się żyć i to oswoić.
Wiersze Ewy to taki katharsis. Nie wszystko od razu do mnie trafia ale to lepiej, bo będę wracać do wierszy. By szukać w nich siebie i rozwiązania zagadek. Też tak spróbujcie.
Pozostałe poetki też chętnie poczytam. Tymczasem zostawiam Was z tym co napisałam. I z tym, że z tej niszy poetyckiej nie zamierzam wychodzić.