Blog · Mikro i makrowyprawy

Happy Australia Day! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy! Siejmy dobro i uśmiech.

Mówi się amerykański sen, a mi się śni właśnie ten australijski. Trochę tak jest, gdy się leci samolotem. Podróż tam trwa 18 godzin z dwoma przesiadkami albo i 20 kilka, gdy opóźnienia samolotów, ale właśnie zanika czasem różnica między snem, a jawą, tak jak między porami roku. Teraz, po powrocie, dosłownie śnią mi się różne sytuacje, jeszcze tam w pełni lata, z tamtejszą przyrodą, ale już przechodzące w realia polskie. Czasem się budzę i nie jestem pewna, gdzie, no i też budzę się o 3.00 w nocy, bo tam jest wtedy 12.30 w południe. To chyba najwyższy czas, by wstać. 😉 Przynajmniej tak myśli mój organizm. Miałam okazję być w Australii w dwóch stanach, czyli porównać dwa miejsca, dwa miasta. Adelajdę i Sydney. I, mimo że Sydney mnie zachwyciło i ma wiele plusów, to jednak bardziej odnajduję się w Adelajdzie. Jest może mniejszym, czy „bardziej prowincjonalnym” miastem, ale właśnie to mi się w niej podoba. Przestrzeń, spokój, rozmach, ale nie krzykliwy.


Doszłam do wniosku, że imponuje mi spokój.  Właściwie w Adelajdzie jest wszystko, co potrzebne do życia miejskiemu zwierzęciu, takiemu jak ja, ale też można zanurzyć się w jej przestrzeni i oddychać  przyrodą. Ciągle mam w głowie, z jednej strony góry, z drugiej ocean, a pomiędzy busz. Ulice, gdzie każdy dom udekorowany świątecznie, chociaż tylko te dekoracje przypominały mi o świętach. Bo wyobraźcie sobie obchodzić święta Bożego Narodzenia i przejście w Nowy Rok w czasie wakacji. To właśnie takie uczucie. Dwa w jednym, przeniesienie w czasie.



Pisałam już o tym, że uderzyło mnie w Australii pozytywne usposobienie mieszkańców, życzliwość i chęć pomocy na każdym prawie kroku, pozdrawianie się przez obce sobie osoby na ulicy. I, chociaż wiem, że wielu Australijczyków choruje na depresję, że ta życzliwość i uśmiech, to tylko „elewacja”, ściana zewnętrzna człowieka, to mimo wszystko takie zwyczaje lepiej rokują, niż depresja w środku i na zewnątrz. Taki uśmiech, mimo że może potencjalnie kryć w sobie smutek, jednak nie zaraża smutkiem, jest szansa, że innej osobie przekaże jednak radość, cień radości. Coś na zasadzie zarażenia ziewaniem, nie zaraża smutną, zdołowaną miną, nie pogłębia doła w innych. Odbierając od kogoś innego uśmiech, też mam szansę chociaż trochę wyrwać się z doła.
Jednym słowem lepiej próbować się uśmiechać i tym samym odbierać uśmiech, mimo wewnętrznego smutku, niż potęgować ten smutek odstraszającym wrogim lub smutnym obliczem.


I wiem, Australii ledwo dotknęłam, miałam szczęście tam być, zwiedzać, dotykać tego kraju przez 5 tygodni i bardzo go polubić. Malkontenci i osoby, które zawsze mają coś do zarzucenia powiedziałyby, że to nie moja sprawa, ani święto, że to głupie albo niedorzeczne świętować coś nie mojego, niepolskiego. Ale po pierwsze, dopiero stamtąd wróciłam i jeszcze wszystkie wrażenia się we mnie układają, po drugie, dlaczego nie świętować radości po prostu, bez względu na odległości i granice, no i wreszcie, dlaczego nie świętować dnia kraju, w którym mieszkają przyjaciele. Czy radość komuś zaszkodziła? Tak jak radość, że się pomaga innym, czy jest się razem z nimi w tej pomocy, a nie rozlicza ich i rozsiewa złe emocje, oceny, krytyki i potępienia.

Siejmy radość i dobre słowo. We mnie spotkały się dwa święta Wielka Orkiestra, gdy moc i siła ludzi daje nadzieję i szansę wielu chorym oraz Dzień Australii, bo każdy powód do świętowania to lepszy dzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *