Zawsze ten sam dylemat. Poetka to nie jest zawód, to nie jest poważne zajęcie, jak może konkurować z odpowiedzialnymi konkretnymi zadaniami, rzeczami. Ciągle tego nie wiem.
Po tym jak robiłam już jakiś czas temu spektakl z wierszy z „Infalii” miałam taki trochę kryzys z tymi rzeczami, bo weszła pandemia, bo jestem odpowiedzialną matką, bo… to na tyle niszowe, że kogo to obchodzi.
Pewnie jakieś wiersze jeszcze przeczytam na jakimś wieczorze, spotkaniu, coś napiszę, ale czy wydam.
Już pewnie swojego spektaklu z wierszy więcej nie wymyślę, bo nie jestem ani reżyserem, ani aktorką. Bo to był jednorazowy wybryk.
Ale z drugiej strony nudzi mnie samo tylko czytanie wierszy przy stoliku, kusi żeby to przekazać inaczej, raz wyszło.
Tylko czy nie za mało czasu poświęcam domowi, dzieciom, ich lekcjom, wyrzuty sumienia. Bo jak czegoś nie dopilnuję, nie pomogę, to każda ich porażka będzie moją winą. Dlatego może zrezygnować z siebie i tylko się poświęcić innym. Udawać, że ważniejszy porządek i wszystkie obowiązki, że pisanie i występowanie jest dla innych, tych lepszych. Tych, co mają na to czas. Że mnie na to pisanie i fanaberie pokazywania tego, co w mojej głowie, zwyczajnie nie stać. Że nie powinnam usprawiedliwiać wszystkiego tym, że dzieci zostawszy z czymś same, nabierają samodzielności, że już ten czas żeby sobie radziły i brały odpowiedzialność za swoje obowiązki. Sprzeczne uczucia, jak zwykle.
No i tak się składa, że spotkałam w życiu Tess, Teresę Podemską -Abt, poetkę z Australii, emigrantkę, z którą, jak się okazuje, chodziłyśmy tymi samymi drogami: literatury, wrażliwości, chodzimy nadal.
Zaczęłyśmy rozmawiać, godzinami, później zaczęłam odpowiadać swoimi wierszami na jej wiersze. Tutaj macie próbkę tego, bo wszystkie te odpowiedzi czytałam na YouTube
I tak powstał pomysł, by zrobić wspólny wieczór poetycki, spektakl.
Teresa musiała wrócić do Australii, więc znów jakby projekt się zamroził. Ale któregoś dnia dostałam propozycję z jednej wrocławskiej biblioteki, by wystąpić z jakimś projektem. Pomyślałam więc zaraz o tym pomyśle z Teresą, tylko teraz wiedziałam, że wiersze muszę sama czytać, swoje i Teresy.
Wymyśliłam więc scenariusz, Kamil Abt wgrywa w teksty głos muzyczny. Będzie to więc spektakl poetycko-jazzowy. Dialog nie tylko między wierszami ale też między słowami i dźwiękami.
No i lawiruję jednak między próbami do tego projektu, a potrzebami dzieci, ich lekcjami, buntami, niezadowoleniami. Próbuję pogodzić swoje pasje z pracą zawodową z miłością do dzieci i ugotowaniem chociażby zupy, zawiezieniem na zajęcia.
Czy nie jest tak, że każda z nas, matek dzieci w różnym wieku tak właśnie ma, próbuje godzić wyrażenie siebie, jakieś swoje pasje, czy zainteresowania, przemycać je trochę w życiu pełnym rodziny, pracy, obowiązków?
Ucząc się tekstów na pamięć, myślę jednocześnie jak pomóc Kajowi przygotować się do sprawdzianu z angielskiego, a nie jest to dla niego łatwe, toteż wciąż szukam w głowie niestandardowych metod, które mam nadzieję pomogą wzbudzić chęć do uczenia się i to skutecznie. Odpuszczam poważniejsze sprzątania, najważniejsze to, że w swoim bałaganie orientuję się tak jak w najlepiej ułożonych półkach.
Wymyślając scenariusz, między sprzątaniem a gotowaniem testuję dobrze rozmazany makijaż, jedną z moich twarzy tego projektu:
Zapraszam Was w czwartek 24 listopada na 18.00 na ten spektakl, jeśli macie ochotę.
Co do mnie, to pewne jest, że znów za jakiś czas będę myślała, że nie powinnam robić tych rzeczy, występować ze swoją poezją, bo trzeba być bardziej dla dzieci i domu, męża. Że nie da się pogodzić, będę mieć wyrzuty sumienia.