Chodnik nierówny chodnikowi.
Właściwie dzisiejszy post mógłby składać się z samych haseł, które przychodzą mi do głowy po wczorajszym spacerze. Ale potrzebne są oczywiście wyjaśnienia.
Zacznę chyba od pytań. Rysowaliście kredą po chodniku? Wasze dzieci lubią rysować kredą? Czy uważacie to za wandalizm może? A może spotkaliście gdzieś tabliczki z napisem „zakaz malowania kredą na chodniku”?
Pewnie nie. Może jesteście estetami, może Was to razi? A może nie przyszło Wam do głowy, że nie wszystkie chodniki w mieście są przeznaczone do rysowania kredą.
Duże miasto, dzieciaki wychodzą przed blok, kamienicę, na boisko, podwórko, do parku i rysują kredą. Dla mnie to zupełnie normalne zjawisko, coś jak budowanie zamków z piasku nad morzem. Sztuka totalnie ulotna, bo takie rysunki kredowe za chwilę zmyje deszcz.
Ale takie super nowe osiedla, owszem nawet nieogrodzone, ale nowe, piękne, mają swoich portierów, strażników, mają też mieszkańców ale przecież mieszkańców trzeba sobie wytresować.
Czemu by nie.
Do rzeczy, wczoraj byłam na spacerze z dziećmi i tak się złożyło, że miały wenę na rysowanie kredą, rysowały chyba z godzinę, na pobliskim osiedlu przyklejonym jak huba do starej dzielnicy . Można tam chodzić, siedzieć na ławkach, nawet jeździć na rolkach, ale rysować kredą to już nie można.
Nie ma tabliczek z zakazami tego typu, ani z zagrożeniem, że teren prywatny. Z jednej strony ok, ale z drugiej, gdy ci ochroniarze, strażnicy zobaczyli, że chodnik pomalowany, wpadli dosłownie w panikę, bo nie można absolutnie, teren prywatny i tyle, może ludzie to wiedzą, dzieci wiedzą, że nie wolno. Przybiegli natychmiast z mopami i trzeba było wszelkie rysunki zmywać, oni nawet nie wiedzieli czy to się zmyje. Hmmm.
Jakoś tak smutno, że dzieci na nowych osiedlach nie mają możliwości pod swoim blokiem rysowania kredą, no chyba, że stworzą im specjalnie wydzielony plac, zafundowany, przeznaczony, na którym można rysować lub namalują na stałe dzieciom klasy tudzież inne „kreatywne” zabawy, które już nie będą spontaniczne, kredowe i samodzielnie narysowane, tylko z góry narzucone przez jakiegoś „dobroczyńcę”, pomysłodawcę, system.
Nie ma przestrzeni na spontaniczność, teraz przyszło nowe, które nam wszystko układa, pokazuje co robić i jak , a w przezroczystych rękawiczkach zakazuje myślenia i tworzenia.
Panowie z ochrony powiedzieli, że to nie od nich zależy, ale wszystko trzeba zmyć, bo przecież na innych osiedlach za takie coś wylatuje się z pracy. Serio? Za twórczość dziecięcą, nie sprayem po murach ale za to, co całe epoki było normalne, wylatuje się z pracy?
Będą oni mieć problem i my też.
Wybaczcie, nie czuję w sobie żadnego problemu, nie czuję się chuliganem, ani moje dziecko, czy przyjaciółka mojego dziecka też nie powinna się czuć winna, one tylko chciały się dobrze bawić, one mogłyby wywołać uśmiech na twarzy smutnego przechodnia, który przypomniałby sobie dzięki rysunkom swoje dzieciństwo, mogłyby też zostawić ślad dla innych dzieci, bo już dziewczynka idąca z mamą przeszła się po dróżce namalowanej kredą przez Brzoskwinię, sprawiło jej to frajdę.
Rysunki nachodnikowe to radość i życie, ale system to system, dzieci z najnowszych osiedli, by móc rysować, chyba muszą pojechać do starych dzielnic i parków, póki jeszcze można w ogóle gdzieś rysować.
Czuję tylko żal i refleksję, bo ci ochroniarze są jak poddani królowej kier z Alicji w krainie czarów, którzy w pośpiechu i strachu przemalowywali czerwone róże na białe lub odwrotnie, bo przez pomyłkę posadzili nie takie jak chciała królowa, a za taki czyn przecież grozi ścięcie głowy.
Nie zapominajmy jednak, że to wszystko to tylko zwykła talia kart.
ale smutne…całe szczęście, że się nie spotkałam z takim zachowaniem. Mam nadzieję, że nadal jest więcej miejsc gdzie dzieci mogą być dziećmi i tworzyć i bawić się i rozwijać.
Też mam taką nadzieję Winiu