Wysyłacie dzieci na taki wypoczynek? Ja tak. A dlaczego? Oj, z wielu powodów.
Owszem wyjeżdżamy też wspólnie, ale dzieciom potrzebne są inne dzieci. Zwłaszcza w roku pandemii, kiedy to większość czasu spędzały w domu w samotności przed ekranami komputerów i nad nauką, w izolacji.
Owszem, to i ta sytuacja, gdy pracujemy w wakacje, a dzieci same oraz taka, gdy nie możemy wyjechać razem, na przykład robimy remont, pracę w domu lub jakieś kursy, a dzieci, no właśnie co wtedy z dziećmi. Gdy będą same siedziały w domu, to zostaje telewizja lub komputer, tablety, komórki, nie o to nam chodzi.
Półkolonie są bardzo dobre, bo dzieci zawozimy w jakieś miejsce codziennie rano i odbieramy po południu. Teraz w miastach jest duży wachlarz możliwości, różnego rodzaju tematyka takich zajęć. Można wybrać w kierunku, w którym dziecko się rozwija, lubi coś robić lub w zupełnie nowym, by coś poznało i może zainteresowało się tym.
U nas w tym roku padło na konie i squasha. Akurat Brzoskwinia dopiero co zaczęła przygodę z jeździectwem, a że lubi zwierzęta, to półkolonie tego typu są świetną sprawą, kilka razy już siedziała na koniu ale dzięki półkolonii poznała też bardziej terminologię, uczyła się czyścić, siodłać, karmić zwierzęta. Była z nimi więcej niż przez pół godziny czy 40 minut cotygodniowej jazdy. Sama jako nastolatka zaczynałam przygodę z jazdą konną od obozu i zdecydowanie polecam taką formę na początek. To spora dawka wiedzy i umiejętności, potem można już co tydzień jeździć, wiedząc więcej.
Co do Kaja, to nie przepada akurat za piłką nożną ani koszykówką, natomiast lubi badmintona, liznął kiedyś squasha i nawet mu się to podobało, no i tenis stołowy. Pomyślałam, że jak będzie miał tych sportów intensywność przez tydzień, to może mu się to bardziej spodoba i chyba tak się stało.
Ale nie tylko półkolonie, to tylko rozgrzewka, w tym roku z premedytacją i trochę w sposób przemyślany zafundowałam im też kolonie.
Jadą na nie po raz pierwszy i Kaj wcale nie miał ochoty, a raczej nękały go obawy. Wymyśliłam więc, że na te kolonie pojadą z dziećmi, które już znają i dobrze czują się w ich towarzystwie. Co za tym idzie będą w pokoju nie z przypadkowymi dziećmi tylko ze znajomymi. Po pierwsze jadą tam dzieci znajome, które już bywały na koloniach, więc znają temat i warunki, myślę więc, że dobrym pomysłem jest nierzucanie całkiem na głęboką wodę dziecka ale na trochę płytszą, zarówno Kaj, jak i Brzoskwinia będą w pokoju ze swoimi równolatkami, a do tego jeszcze ze znajomymi ze szkoły dziećmi, które mają doświadczenie kolonijne. Mam przekonanie, że rodzeństwo to nie wszystko, a skoro wysiedziały się te dzieci w domu w tym roku, czemu nie dać im w wakacje szansy na wspólne bycie w większym gronie. Jeśli chodzi o rodziców dzieci, które jadą z moimi, byliśmy zgodni co do motywów takich wakacji i tak zorganizowanych kolonii, ja, póki co cieszę się, że udało się i jutro zawozimy wszyscy dzieci. Jak sprawdzą się te akurat kolonie, to inna sprawa, to się okaże, ale nawet , jeśli nie będzie idealnie, to przecież będą w grupie, będą miały siebie, to jest już duży plus.
Brzoskwinia już pół roku temu nie mogła się doczekać tego wyjazdu, odkąd o nim usłyszała, a ma 10 lat i jeszcze nigdy na kolonii nie była. Spakowała się zupełnie sama, oczywiście przy moich sugestiach i sprawdzaniu z listą wszystkiego, co trzeba zabrać. Mając dwójkę dzieci mam porównanie, jedno jest bardziej zorganizowane, drugie bardziej zdezorganizowane i mniej chętne do pracy, ale zależy mi na tym, by pakowali się sami. Chodzi o to, że będą wiedzieć gdzie co mają, co spakowali, będą świadomi i nie tylko będą wiedzieć jak się to robi, ale będą utrwalać umiejętności i doświadczenia, a także ćwiczyć odpowiedzialność za siebie. Pomoc tak, ale to bardziej sugestia niż robienie czegoś za dziecko. Mam też nadzieję, że oprócz integracji w grupie, nabiorą większej samodzielności na tej kolonii.
Chciałabym żeby po prostu się dobrze bawili. ????
Tymczasem matki po oddaniu dzieci mogły tylko ostudzić emocje w jeziorze ????
Czy po powrocie z kolonii rozmawialas z dziećmi na temat wydarzen? Czy odbyl się tzw chrzest? Pytam bo do minionych wakacji miałam przekonanie ze takie rzeczy się już nie dzieja a jednak podczas pobytu nad jeziorem sławskim byłam świadkiem uroczystego chrztu kolonistów. Takiego upodlenia nowicjuszy przez innych jeszcze nie widziałam na żywo. Nawet 8latki brały w tym udział i rozbijały i młodszym i starszym kleczocym przed nimi dzieciom jajka na głowie, inne oblepiały maka, nauczyciele smagali witkami brzoozwych gałązek po ciele… i nie rozumiem czego ma uczyć takie poniżanie? Potem dziwimy się falom w szkołach. Polkolonii się nie boję, korzystamy,.faktycznie przez kilka dni dziecko jest w stanie np nauczyć się pływać, ma fun bo nareszcie spotyka się na kilka godzin zabaw na boisku czy basenie z innymi a nie w celu nauki, ale kolonie to jakaś abstrakcja jak się oglada foto relacje.
Tak, rozmawiałam i nic takiego się nie wydarzyło. Moje dzieci były już na 4 koloniach i obozach i nic takiego nie miało miejsca. Jasne, że najczęściej ryzykuje się posyłając dziecko, bo nie wie się na jakie kolonie się trafi, ale, gdyby było im źle, to dzwoniłyby, pisały, płakały. Natomiast posłanie dzieci na pierwszy taki ogień w znajomej dobrej grupie to naprawdę miękkie lądowanie. Moje dzieci nie dzwoniły nigdy i nie płakały, że chcą wracać, żeby je zabrać skądś. Wręcz przeciwnie. Ale też nie wszystko im się zawsze podobało, to tylko informacja, że wiemy gdzie jechać, a gdzie już niekoniecznie.