A jak jest upał w mieście, to do głowy przychodzi woda: kąpieliska, baseny i różne takie miejsca, nawet fontanny, cokolwiek, ale nie zawsze możemy tak się ochłodzić, zrelaksować ale też nie zawsze trzeba w ten sposób.
Ja miałam zupełnie inny plan na piątek, koniec tygodnia niedający odetchnąć, spływający potem. Po lockdownie trochę mamy głód wyjść i „bywań” w różnych miejscach, na szczęście jest lato i dużo czasu można spędzać na zewnątrz, ale czemu nie pójść wreszcie gdzieś do środka i tak są ograniczenia ilości osób.
No właśnie, upał jest ale we wnętrzach klimatyzacja, poza tym we wnętrzu głowy z kolei głód przeżyć kulturalnych. A w Teatrze Lalek premiera.
Trochę ostatnio zaszalałam z wyjściami, bo przecież był PPA, więc dzieci trochę miały dość tego, że wychodzę sama 😉 Cóż, jeszcze trochę, a będę mogła je i na PPA zabrać, jeśli zechcą. Tymczasem łatwiej było mi wyjść w czwartek po raz kolejny na spektakl, obiecując dzieciom, że w piątek idziemy razem i to jeszcze nie całkiem sami, tylko z ulubionymi sąsiadami.
Idealny koniec tygodnia; po szkołach, pracach, zwłaszcza, że ten teatr gwarantuje dobrą jakość.
Spektakl według Andersena, na podstawie kilku baśni, bardzo ciekawie skonstruowany złożony z płynnie przechodzących jedna w drugą „Dziewczynki z zapałkami“, „Dzielnego cynowego żołnierza”, „Nowych szat cesarza“, „Choinki“, „Starej latarni“ , „Stokrotki“, a wszystkie te opowieści spajają dwie postacie : pasterka i kominiarczyk .Bohaterowie baśni przeplatają się i pokazują nam, a przede wszystkim dzieciom, jak ważną rzeczą jest czerpanie radości ze wszystkiego w życiu, mimo że przecież życie jest trudne i tak bardzo śmiertelne. Co widać na każdym kroku u Andersena; przecież dziewczynka z zapałkami umiera, cynowy żołnierzyk topi się w płomieniach patrząc jak płonie jego miłość – papierowa tancerka, młody świerk, który stał się choinką na Boże Narodzenie, brzydnie, całe swoje życie nie doceniał tego, co ma, aż w końcu spłonął jako drewno w kominku. A przecież czy nie lepiej było cieszyć się chwilą, jeszcze w lesie, albo później, świecąc na święta, czy nawet leżąc na strychu.
Naprawdę życie jest zbyt krótkie, by się nim nie cieszyć wtedy, gdy trwa, by nie mieć nadziei
i z niego nie korzystać.
Spektakl zaczyna się bajką o Pasterce i Kominiarczyku – dwóch porcelanowych figurkach, które zakochują się w sobie. Pasterka niecierpliwa i ciekawa świata, bardzo spragniona miłości, nie boi się za Kominiarczykiem przechodzić przez komin i wyjść na wielki świat, który może być niebezpieczny, wiedząc nawet, że może nie wrócić do bezpiecznego marmurowego kominka. Ruszają więc i po drodze spotykają właśnie postacie ze wszystkich innych bajek. W przedstawieniu grają aktorzy, właściwie nie ma pacynek, co akurat moim dzieciom bardzo się podobało. Kostiumy są przepiękne i mam wrażenie idealnie pasujące do epoki, ale też wcale nie bardzo archaiczne i również przystające do naszych czasów, efekty i scenografia doskonałe, właśnie tak wyobrażam sobie baśnie Andersena, tak wyobrażałam, czytając jako dziecko książkę z ilustracjami Szancera.
Dzieci reagują bardzo emocjonalnie na bohaterów i, jak zawsze we Wrocławskim Teatrze Lalek, wierzą aktorom w każde słowo. Kaj na przykład od tej pory jakoś tak, mówiąc o drzewach, wymienia świerk jako swoje ulubione 🙂
Kominiarczyk i pasterka obserwują inne baśnie w tym wielkim świecie ale też uczestniczą w nich trochę, dając cały czas nadzieję, nawet śmierć pokazują w sposób naturalny i łagodny, dając poczucie, że nic się nie kończy, a na pewno miłość, dzięki której można tak wiele. Wszystko ma dalszy ciąg i gdy kończy się jedno, wyłania się drugie. Warto więc ufać miłości i uwierzyć w to, że następnego dnia czeka przecież kolejny świt, który niesie ze sobą nowe.
Tak dobrze móc znów pójść na spektakl do Teatru Lalek i to taki spektakl, na który będzie się chciało wracać kilka razy, jak kiedyś na „Co krokodyl jada na obiad”.
Po spektaklu miałam jeszcze jedno wychodne, i znów premierę, tym razem koncert promujący nową płytę, wreszcie normalny koncert na normalnej scenie, a nie on-line pierwszej płyty zespołu Mundinova, dla którego pisuję teksty. To jazzowe klimaty. Gdyby dzieci chciały, to wzięłabym je ze sobą, no ale jedno przeżycie kulturalne na wieczór wystarczy, zwłaszcza, by wrażenia ułożyć w sobie. Wolały więc jeszcze zahaczyć o plac zabaw i wrócić do domu. Ja natomiast mogłam się delektować muzyką przez kolejną godzinę i to naprawdę dobrymi dźwiękami na scenie podwórkowej wrocławskiego Impartu. Cóż mogę napisać, lubię ich piosenki, inaczej chyba nie pisałabym dla nich tekstów 😀
Teraz chodzą mi po głowie nowe kawałki, mam nadzieję, że niektóre z nich spodobają się Marzenie, Dorocie i Michałowi. Aktualnie wyjdzie druga ich płyta, na której będzie jedna moja piosenka. Natomiast na tej pierwszej „W drodze” są cztery kawałki z moimi tekstami. Jeśli więc macie ochotę, zapraszam do słuchania.
Cóż, muzyka ma w sobie coś z wody, więc jeśli akurat nie chłodzimy się od upału na jakimś basenie czy nad jeziorem, to warto zażyć kąpieli w dźwiękach. Powiedzcie sami, czy to nie wspaniała opcja. 😉
Justa, fajnie poczytać o postaciach z bajek Andersena i po raz kolejny (w ciągu dnia), przypomnieć sobie, że życie płynie szybko i warto cieszyć się detalami. Ja dziś widziałam z bliska małą fokę i od razu przestałam marudzić, że nów nie ma słońca. Pozdrowienia