… ale przecież służba nie drużba albo raczej krew nie woda. Może jedno i drugie, i taki KaOwiec nie usiedzi spokojnie w pandemii, choćby i ktoś napisał w damskiej ubikacji „głupi KAOwiec”, a ktoś drugi doniósł, to KO ma to po prostu gdzieś.
W tym tygodniu oprócz finału konkursu ogólnopolskiego stanęłam jeszcze przed zadaniem zorganizowania urodzin córce, takich z koleżankami, kolegami. Nie to, że muszę, jakoś po prostu zwyczajnie chcę, bo czuję, że to ma głębszy sens, zwłaszcza teraz.
Z organizowaniem dzieciom urodzin zdania są podzielone, a w pandemii to już w ogóle. Wiadomo najłatwiejsze są sale zabaw, teraz nie do pomyślenia, inne miejsca w pomieszczeniach to samo. Ale przecież są parki, lasy i inne plenery. Dzieci bardziej będą za chwilę narażone w szkołach, albo są narażone w środkach komunikacji, pociągach. A w plenerach? Nawet jeśli jest ich trochę, to przecież są na dworze.








Z urodzinami w tym roku było tak, że Brzoskwinia zaczęła wymieniać zwierzęta, które chciałaby żeby były na jej urodzinach: koty cioci, psy, nawet kozy. I nawet, jeśli w tej rozmowie była duża doza marzeń i jakaś tam doza żartu, to ja w końcu mówię do niej: Słuchaj, zróbmy te Twoje urodziny po prostu w ZOO. Pamiętałam przecież jak była dużo młodsza i zapraszając dzieci do domu na urodziny w pierwszej kolejności wymieniła znajomego psa Boba. Tak, Brzoskwinia jest dużą miłośniczką zwierząt. Natychmiast podchwyciła i to chyba była najlepsza moja myśl na temat organizacji urodzin.
To nic, że pandemia, zaprosiliśmy dzieci i całkiem sporo zaproszonych przyszło. Większość z dzieci – gości urodzinowych dawno nie była w ZOO, Brzoskwinia miała plan i wreszcie nie staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej zwierząt, tylko chodziliśmy tak, jak chciała jubilatka, tort jedliśmy na ławce. Dzieci prowadziły.


Specjalnie wybrałam piątek przed majówką po południu, nie było zbyt wielu ludzi w ZOO, tak akurat, w samą majówkę podejrzewam będzie więcej.
Poza tym dzieci, które teraz cały czas na nauczaniu zdalnym, odizolowane od siebie, wreszcie miały okazję pobyć ze sobą, coś wspólnie zrobić, wspólnie wymyślić, wspólnie chodzić i biegać. Nawet rodzeństwo nie załatwi nam wszystkiego.
Czasem widać, że rodzeństwo „uwięzione” w domu ze sobą, nawet bardziej niż na co dzień skacze sobie do oczu, dzieci stają się niedobre, smutne, mam więc poczucie, że podarowałam tym dzieciom, które były, coś, czego dawno nie doświadczały. Bo, to rodzeństwo, które wściekłe na siebie normalnie, tam, wśród innych, nawet się dogaduje. Jakoś nagle atmosfera oczyszczona, powietrze krystaliczne. Taka chwila, namiastka normalności, przed powrotem do szkół.
Nie jest to może wiele, nie chcę przesadzać, ale jednak w tej sytuacji nawet taka chwila to wiele.
Tort nie był zwykły, tylko naleśnikowy, w sam raz, zaczerpnięty z bajki „Petson i Findus” czyli też w klimacie zwierząt, bo taki, który w bajce miał kot na urodziny.
Przełożony nutellą i dżemem truskawkowym, dzięki bitej śmietanie wyglądał jak normalny tort.
Smakował wszystkim. A po drodze jako prowiant wystarczyły słone paluszki i winogrona.



Powrót był przy zachodzącym słońcu i to dopełniło błogości dnia.




I to mógłby być koniec relacji, ale nie mogę Wam nie powiedzieć, że, jeśli macie urbancard i mieszkacie we Wrocławiu, to możecie wyrobić sobie kartę Nasz Wrocław. Rejestrujecie się przez internet. Z tą kartą są spore zniżki, bo bilet ulgowy 20 zł, normalny 30 zł , a jeden bilet normalny jednorazowo macie gratis. 🙂
Piękne urodziny! 🙂 Ja też w tym roku tort jadłam w plenerze, na pagórkach i owce były. Pamiętam, że Brzoskwinia to nieustraszona miłośniczka zwierząt 😉 Serdeczne życzenia posyłam!
Brzoskwinia zachwycona była, gdy jej powiedziałam, że miałaś owce na urodzinach 😀
Dziękujemy! Jak ja lubię te kwietniowe urodziny. To miesiąc stworzony, by się rodzić 🙂