No właśnie tak, ale nie dajmy się im.
Zacznę od tego jaki mieliśmy tydzień po feriach. Ano nie należał do najłatwiejszych, mimo że nic strasznego, obciążającego bardzo, tragicznego się nie dzieje. Brzoskwinia, po dość długim okresie późnego wstawania, bo na zdalnym nauczaniu wstawała przed samymi lekcjami, teraz musi się przestawić, bo trzeba do szkoły dojechać, wcześniej się ubrać, spakować, zjeść i jeszcze niczego nie zapomnieć. Ona to wie i bardzo się stara, ale wszystko wymaga czasu. Kaj nadal na zdalnym, musi sobie rano wszystko przygotować. No i ja też mam więcej do ogarnięcia, wszystkie śniadania i poganianie w wąskich korytarzach frustracji, w których nadal trzeba się poruszać w czasie zawieszonego chwilowo remontu.
To nic, damy radę, a kto jak nie my 😀
Mąż w tym wypadku jest poza polem porannej frustracji, on na wcześniejszą godzinę do pracy, więc szybko znika, szczęściarz 😉

No ale dajemy jakoś radę, coraz mniej spóźniając się z Brzoskwinią do jej szkoły. Bo w poniedziałek było ciężko i spóźnienie spore, we wtorek wyszłyśmy już o 10 minut szybciej, środa podobnie, spóźnianie mniejsze i porównywalne w ciągu tych dwóch dni. Trochę to brzmi jak rozkład pogodowy, więc co w czwartek… tendencja zwyżkowa, jeszcze o 10 minut szybciej wyszłyśmy, ale autobus już odjechał, no cóż, spóźniłyśmy się na jeden, więc szybkim, bardzo szybkim krokiem gnamy na inny i, jak już z poświęceniem i determinacją dobiegamy do drzwi, kierowca, który może ma potrzebę odreagowania czegoś na kimkolwiek lub czymkolwiek w świecie, zamyka nam drzwi dokładnie przed nosem. Nie musiał, jeszcze stał na światłach. Cóż, opadłyśmy na ławkę milcząc, choć Brzoskwinia, być może przeczuwając podskórnie niemiłe zdarzenie, płakała rano przed wyjściem, że znów się spóźni. Gdyby nam nie zamknął tych drzwi, pewnie by zdążyła, a tak czekamy na następny, ale następny miał być 7.43, a przyjechał 7.55. Owszem, jechał brawurowo ale nawet szybka przesiadka nie pomogła i 5-8 minutowe spóźnienie było nieuniknione.
To był szczyt naszej frustracji, na szczęście piątek okazał się dniem pięknie kończącym tydzień. Zdążyłyśmy! Brawo my 🙂
A dziś zaczynamy zupełnie nowy tydzień. Zaczęło się jak w piątek, udało się wcześnie wyjść, autobus spóźnił się tylko 3 minuty i jechał bez żadnych korków i nieprzewidzianych zdarzeń, do momentu, gdy chciałyśmy wysiąść, by się przesiąść. A tuż za naszym autobusem już dojeżdżał ten, do którego się przesiadamy. No, ale nic z tego, Brzoskwini zaklinował się między siedzeniami pasek od plecaka, wiecie, te troczki, co to zwisają z każdego plecaka po bokach. I za nic nie chciał się wyrwać, myślicie, że tak łatwo myśleć w takiej sytuacji i w opanowany sposób taki pasek wydostać? Wyrywałam w popłochu, Brzoskwinia mi pomagała, ale nic, tkwi. Siłujemy się obie, trochę beznamiętnie nas obserwują współpasażerowie, w końcu siłą udało się wyrwać, ale autobus już zjeżdżał z przystanku i nie dało się otworzyć drzwi, jeszcze niby stał, ale nic z tego, cóż musiałyśmy dojechać do następnego przystanku i drałować na piechotę kawał drogi do szkoły, niby blisko, ale gdy każda minuta cenna, to jest kawał drogi. Normalnie, gdybyśmy się przesiadły, Brzoskwinia zdążyłaby koncertowo, ale przez głupi pasek niestety przed szkołą byłyśmy o 7.59. A przecież jeszcze trzeba wejść i przebrać się w szatni.
Nie sądzę, by Brzoskwinia była w stanie wytłumaczyć dlaczego się spóźniła, te sytuacje nadają się na przydługiego posta, ale nie na racjonalne podanie powodu. 😀
Mam tylko nadzieję, że zbierane przez nią doświadczenia dadzą jej siłę w każdej sytuacji, choćby tak pozornie drobne. Taka sobie nieprzewidywalność codzienna.
Jest jednak coś, co trochę osładza nam trudne poranki i wyścig z czasem, widoki z autobusu. One są właśnie w tym momencie, za minutę dwie już ich nie ma, jakaś to rekompensata.





Podsumowując, nasuwają mi się dwie rady dla dojeżdżających komunikacją: uważajcie na te głupie paski od plecaków i to w różnych sytuacjach i zerkajcie przez okno, tam się dzieją piękne rzeczy!