Kiedy nie wiesz czy terkotanie jest ptakiem i czy skrzypienie to śpiew w zaroślach, czy tylko chwiejąca się gałąź, wstajesz rano i gonisz swoją tęsknotę po polach przez osty, pokrzywy. Bierzesz lornetkę i spędzasz cały ranek od drzewa do drzewa z zadartą w górę głową.
Uczysz się od nowa rozpoznawać głosy. Rozróżniasz zaledwie kilka, bo nie znasz kompletnie nazw i zwyczajów ptaków. Znów robisz coś inaczej, coś niepotrzebnego.
Twoja rodzina, znajomi nie zastaną po przebudzeniu super wypasionego śniadania, nie zachwycą się ciastem, nie dostaną gwarancji obiadu. Co najwyżej te dzieci, które wstają najwcześniej, pobiegną za Tobą, by milczeć w zaroślach lub uczyć się naśladować odgłos myszołowa. Gonić za kwiczołem jak Mary z Tajemniczego ogrodu za gilem, tylko, że wcale go nie złapać. Nie o to chodzi, by łapać, wystarczy słyszeć i wiedzieć, że jest.