Od jakiegoś tygodnia planuję wrzucić przepis, w sumie nazbierało się i mogłabym wrzucić nie jeden, a kilka , ale jakoś ciągle myślę o tym, że pojawi się coś ważniejszego, myśl ważniejsza od przepisu, by na razie kulinaria odsunąć na plan dalszy, ale, przyznam też, brak czasu i zmęczenie nie pozwoliły osatnio na pisanie.
Czy też tak macie, że przed wyjazdem gdzieś z dziećmi nagromadza się obowiązków; załatwianie bieżących spraw, kończenie wszystkiego w pracy, trochę pakowanie i pamiętanie o setkach rzeczy zajmuje Wam dni i noce po brzegi? A jeszcze trochę tak, że przed wyjazdem są urodziny dziecka. No i wystarczy już, by nie mieć czasu na nic innego.
Mam kilka wątków w głowie, o których miałam napisać i chyba tak trochę jest, że teraz dopiero muszę je poukładać po kolei. Inna rzecz, że nikt mnie do niczego nie zmusza tu na blogu, ani też nie czuję wewnętrznych nacisków, nie chcę być poganiana, tu mam wolność, a skoro tak, piszę, gdy jest potrzeba, gdy chcę coś naprawdę powiedzieć, czymś się podzielić.
Z pisaniem jest trochę tak, jak ze wszystkim w moim życiu, dobrze czuję się tylko wtedy, gdy umiem je do czegoś wykorzystać, nie działa u mnie jakoś hasło: sztuka dla sztuki.
Bo przeważa sztuka użyteczna. Dlatego, gdy czuję, że komuś coś moje pisanie może dać, coś przekazać, pokazać, gdy widzę kontekst szerszy trochę od tego tylko, że napisałam coś i brzmi ładnie, wtedy czuję się naprawdę spełniona w tym co robię.
Może to właśnie dlatego wymyśliłam Hurtownię, by móc się dzielić tym, co się w głowie mojej roi, by móc spotkać ludzi, z którymi można coś razem wymyślić i to jest ciekawsze niż myślenie tylko samemu. Tak mam.
Może dlatego teraz wakacje spędzamy już któryś raz ze znajomymi, z dziećmi znajomych, by dzielić się doświadczeniami i pomysłami, choćby w kuchni, choćby w zabawie dzieci, co dwie głowy, co cztery, to nie jedna. Pewnie, że trzeba iść na kompromis i się dostosowywać, ale czy na tym nie polega życie właśnie.
Wzajemna pomoc też sie w to wpisuje, wsparcie.
Dlatego też moje podróże są pełniejsze, gdy jadę nie tylko na wycieczkę, taką zorganizowaną przez biuro i gdy ktoś mnie oprowadza, ale gdy jadę gdzieś do kogoś, kto mieszka tam, gdzie jadę. Z kim można pobyć w jego codzienności, pogadać, wtopić się w jego krajobraz, poznać miejsce nie ze strony turystycznej, a tej szerszej, pełniejszej moim zdaniem, nie stworzonej sztucznie, jako odpowiedź na oczekiwania. Nie oszukujmy się, turystyka ma w sobie pewną sztuczność, zewnętrzność, by pokazać najlepiej jak się da to, co oferuje region, a ja chciałabym zobaczyć nie tylko to, albo niekoniecznie to, ale prawdziwe życie, wykorzystać to inaczej troszkę, użytkowo.
Czasem się udaje, w myśl tego, że jeśli bardzo chcesz czegoś, jakiejś drogi w życiu, to do tego dążysz. Wszystko jest kwestią wyboru.
Dlatego nie ciągną mnie ustawiane wycieczki, chociaż czasem nie ma wyjścia, ale wolę zawsze poznać coś od środka, a nie tylko zewnętrznie. Mówię oczywiście o turystyce komercyjnej.
Ja zawsze wolałabym nawet zawodowo, literacko połączyć takie wyjazdy albo po prostu zwyczajnie, codziennie. Dlatego, gdy jadę, piszę o tym na różne sposoby, moimi notatkami są wpisy tutaj ale też wiersze. Notatkami są zdjęcia. Z wakacji mam ochotę przywieźć nowe przepisy kulinarne, wypróbowane na gorąco, sposoby wykorzystania różnych rzeczy, a nawet lepiej czasu, wiedzę na temat przyrody, to zarówno dzieci , jak i ja. Odpoczynek, ale praktyczny.
Cenię sobie też to, że dzieci nie tylko będą zwiedzać, korzystać z plaży, ale mogą też przy okazji się czegoś nauczyć. Na przykład zaganiać owce, pomagać w kuchni przy wspólnych posiłkach, opiekować się młodszymi dziećmi, mogą wyprowadzić psa. Zobaczyć jak wyglądają żaby, ptaki, rośliny, których nie znają, mogą ich dotknąć, zrobić zdjęcie.
A, im mniej zabawek, tym większe możliwości wykorzystania tego, co wokół nas. Wcale nie musi być nudno nawet w deszczu.