Ostatnio przeczytałam o mikrowyprawach, czyli takich wypadach w plener z niewielkim plecakiem w góry, las, czy nad morze, ważne, że w okolice, gdzie się mieszka. Tak żeby zmienić klimat, zaczerpnąć powietrza i spokoju. Oderwać się od codzienności. W czasopiśmie Znak – numerze wakacyjnym piszą o swoich podróżach znani ludzie: fotografowie, reporterzy, pisarze, antropolożka, kompozytor. Piszą o tym, co znajdują w takich wycieczkach, spacerach dla siebie, co odkrywają, co nagle potrafią docenić. To ludzie, którzy idą na wyprawę na ogół samotnie.
Czytając te artykuły pomyślałam, że właśnie to jest mi trochę bliskie, chodzenie po okolicy tymi mniej tłumnymi ścieżkami, czy szlakami. Tyle, że ja to robię z dziećmi.
A właściwie najczęściej robimy to całą rodziną, czasem łącząc się z drugą rodziną.
Pisałam już o kilku takich wypadach na blogu: o Dzikowcu, o Raduni, o schronisku pod Śnieżnikiem. Dziś będzie wygasły wulkan. Tym razem znajomi nas zabrali w Pogórze Kaczawskie. Celem był wygasły wulkan Ostrzyca Proboszczowicka (501 m n.p.m). Dojechaliśmy w okolice samochodami, a parkowaliśmy po prostu przy drodze.
Zaczęliśmy wchodzenie na szczyt od wsi Bełczna polną, leśną drogą, później szlakiem zielonym. Najpierw idzie się przez las, blisko szczytu leśna droga zamienia się w kamienne schody.
Przy końcu robi się trochę męcząco dla dzieci, ale spokojnie dają radę. Na samym szczycie w nagrodę mamy piękny widok, my wchodziliśmy w niedzielę, więc trochę ludzi było. Ale spokojnie można posiedzieć chwilę i się posilić. Można podziwiać też piękne motyle, jedynie trochę mogą dokuczać muchy. Wchodziliśmy w dość upalny dzień, choć na szczęście chmur nie zabrakło.
Zmiana pogody może, jak to w górach, nastąpić błyskawicznie. Siedząc na górze tonęliśmy w mocnym słońcu, ale nagle nadciągnęły chmury, z których po chwili lunął deszcz. Do pierwszego przystanku schodziliśmy w deszczu, słuchając pomruków burzy. Gdy już się wejdzie w las, deszcz aż tak nie dokucza. Poza tym, w tak upalny dzień, był przyjemną ochłodą. W połowie drogi w dół było już po deszczu i wróciło słońce. Wejście na szczyt zajmuje około 40 minut.
Ponieważ wycieczka nie była bardzo długa, po zejściu postanowiliśmy jeszcze pojechać na Zaporę w Pilchowicach. W taki słoneczny niedzielny dzień parking koło zapory był dość oblegany, na szczęście jakoś udało się zaparkować i obejrzeć tę drugą co do wysokości zaporę w Polsce. Jak podają przewodniki i informacje z Wikipedii jest to też najwyższa w obecnej Polsce zapora kamienna oraz łukowa.
Widoki przepiękne, spacer bardzo przyjemny, zwiedzanie i paring darmowe.
Mimo że jest karczma tuż przy zaporze, nie jedliśmy tam, kanapki tym razem wystarczyły, a na późny obiad pojechaliśmy do Jeleniej Góry.
To była całodniowa, nie tak bardzo męcząca wycieczka. Na dzieciakach na pewno robi wrażenie zapora, no i oczywiście możliwość wejścia na wulkan. Na szczęście wygasły, ale jednak wulkan. 🙂