Jak każdy. Ach, gdyby wszyscy robili w życiu to, co potrafią najlepiej, co im sprawia przyjemność, w czym czują się jak ryba w wodzie. Taka praca zwykle innym służy wyjątkowo, od ludzi z pasją otrzymujemy coś najlepszego. Gdybyśmy wszyscy robili to, do czego jesteśmy stworzeni, może wtedy na ziemi byłby raj.
Życie jest trochę jak skomplikowana łamigłówka, czasem ciężko znaleźć właściwe rozwiązanie, zadowalamy się półśrodkami, nie mając pojęcia o prawdziwym powołaniu.
Ile razy robimy w życiu to, co nas męczy. Staramy się, bo nauczyliśmy się różnych rzeczy, jesteśmy w stanie to zrobić, ale wykonujemy naszą pracę bez radości, bez przekonania.
Bo nie trafiliśmy w punkt i to, co naprawdę wychodziłoby nam świetnie jest poza naszym zasięgiem. Być może w ogóle nie udało nam się odkryć co to mogłoby być.
Chyba dlatego, moim zdaniem, dzieci powinny próbować różnych rzeczy, by móc odkryć, co im sprawia frajdę i wychodzi, a co zupełnie je męczy i zniechęca. I nie ścigały się w tym, co robią o szczyt.
Proces szukania tego czegoś może trwać, no i co z tego, w tej kwestii nie ma się co spieszyć.
Czasami ma się w sobie pewien perfekcjonizm, ale tak naprawdę nijak ma się on do rzeczywistości. Robimy w życiu wiele rzeczy niedoskonale, mylimy się, popełniamy błędy. Nie jest to jednak powód do tego, by rezygnować z obranej drogi, ani z drugiej strony powód, by już zawsze robić coś byle jak.
Jeśli tylko lubimy naszą robotę, nie czujemy się na naszym miejscu jak za karę, to jest o wiele większe prawdopodobieństwo, że będziemy się doskonalić, że spokojnie będzie można zapomnieć o słowie bylejakość, że zapomnimy o tym, że mamy coś robić dla pieniędzy, dla sukcesu we współczesnym pojęciu. Po prostu potrzeba robienia tego będzie o wiele silniejsza niż wszystko inne, niż sztuczne motywacje.
Ja wiele rzeczy robię niedoskonale i nadal odkrywam w życiu to, co przychodzi mi łatwiej, bez większego wysiłku, czego mam ochotę się uczyć, a co robię z mozołem, niechętnie.
Nauczyłam się też cieszyć z drobiazgów, co jest bardzo ważne. Gosia, koleżanka mieszkająca w Irlandii, ostatnio zwróciła mi uwagę na artykuł z bloga, którego nie znałam, w którym jest właśnie trochę o tym, że powinno się sobie pozwolić na niedoskonałość, na akceptację tego i nie ukrywam, że zweryfikowałam odrobinę pisanie tego posta dzięki Gosi. Sama tak uważam i olewam fakt, że nie zarabiam tym, co lubię robić.
Ten blog nie przyniósł mi jednego grosza. I co z tego.
Nie lekceważmy najmniejszej radości i satysfakcji.
Ja na przykład lubię czytać na głos i podobno nie najgorzej mi to wychodzi. Dlatego cieszy to, że ktoś słucha, nie ucieka, nie zatyka uszu i tak dalej. Dlatego właśnie czytam dzieciakom książki na dobranoc i nie tylko na dobranoc, czasem w ciągu dnia. A one, okazuje się, czekają na to. Traktują jak rytuał i ciągle chcą słuchać. I to nie tylko moja dwójka, ale na wakacjach bywa, że jest ich pięcioro i słuchają. Rozpiętość wieku od 5 do17 lat. Skoro słuchają, chyba nie jest z moim czytaniem źle 😉
W ciągu dnia czasem udaje się nawet zmobilizować dzieci i skrzyknąć z różnych zabaw, oglądań na taką przerwę czytelniczą, a przy okazji, słuchając mogą coś narysować lub nawet ulepić, wymyślić, mieć pretekst do zabawy z bohaterami książki. Niezależnie czy dziecku łatwiej się skupić, czy nie.
Cieszę się z tego i nie ukrywam, mam dużą satysfakcję.
Lubię też wyszukiwać dla dzieci różne ciekawe zajęcia, warsztaty, a nawet skrzykiwać znajomych, by z tymi dziećmi razem coś fajnego zrobić, wybrać się na wycieczkę, pobawić razem, spróbować czegoś nowego, czego nigdy w życiu jeszcze nie było okazji spróbować. Zorganizować czas wolny. W PRLu taką funkcję pełnił tzw. Kaowiec czyli instruktor kulturalno-oświatowy. Ja mam chyba duszę Kaowca.
Jak już się zapalę do zorganizowania czegoś takiego, jakiegoś działania, wypadu, wspólnego wyjścia, to muszę to doprowadzić do końca.
Najbardziej cieszy, gdy inni z tego skorzystają, kiedy daje im to radochę.