Najczęściej lubimy się chwalić wygraną, osiągnięciem czegoś, nie, że komuś tylko powiemy, ale dowiaduje się o tym mnóstwo ludzi, setki naszych „znajomych”. Tak działają portale społecznościowe. To jest właśnie w tej epoce nasz sukces.
A ja dziś na przekór, napiszę Wam o porażce. O takich rzeczach raczej nie ma sensu pisać, po co się dołować, pokazywać innym swoją słabość. Po co? Wzbudzić litość, a może czyjąś satysfakcję?
Dlaczego o tym nie pisać, to nieodłączny element naszego życia. Jak przeżywać porażki też trzeba się nauczyć i nauczyć tego nasze dzieci.
Nie powinno być tak, że tylko przez sukces funkcjonujemy, tylko w jedną stronę, na szczyt, że gardzimy tymi przegranymi, albo gardzimy sobą, kiedy nam się to przydarzy.
Powtarzamy sobie: Będę najlepszy, zwyciężę, tylko wtedy coś znaczę (w domyśle)! A jak coś się nie powiedzie, co wtedy? Czarna dziura? Smutek i milczenie? Rozpacz?
To nie tak.
Dzieci bardzo chcą zawsze wygrywać, boją się porażki, jest im smutno, gdy to nie one są pierwsze, najlepsze, a przecież powtarzamy im od małego, że liczy się nie samo zwycięstwo, ale nasza praca, zabawa, uczestnictwo. Trudno to, przy finale, przy rozdawaniu nagród, nawet sobie samej wytłumaczyć.
Moje dzieciaki nastawiły się na warsztaty teatralne, takie półkolonie w Teatrze Lalek. Zajęcia bezpłatne, ale była rekrutacja, trzeba było wykonać pracę w zupełnie dowolnej technice, pracę kreatywną na temat: „Nie mam nic, będę improwizować”.
Przyznacie, że temat trudny do ugryzienia, można wszystko pod to podłożyć, a zarazem nie wiadomo gdzie kończy się, a gdzie zaczyna stwierdzenie jurorów „nie na temat”.
Podobno brano pod uwagę pracę samodzielną, akurat Kaj i Brzoskwinia robili wszystko sami, zdążyliśmy zawieźć prace na ostatnią chwilę, udało się. Teraz tylko czekać, więc czekają, pytają o wyniki.
W końcu wyniki są, niestety nie dostali się. Jaki powód, nie wiadomo, czy prace za słabe, czy nie były aż tak słabe, ale innych akurat były lepsze; powodów może być wiele, łącznie z gustami jurorów, w końcu ocena takich prac, to bardzo indywidualna i subiektywna sprawa. Na pewno było sporo kandydatów i kogoś trzeba było odrzucić.
Teraz pytanie, czy jako rodzic dziecka, które bierze udział w jakiejś rywalizacji to nie my bardziej przejmujemy się porażką? Bo zapala się lampka, że nasze dziecko jednak nie jest tak dobre, może nie nadaje się, nie potrafi, może za mało ćwiczy, trenuje, za mało się stara – tak to tysiące naszych myśli przez głowę. A może nasze dziecko zostało skrzywdzone, nieuczciwie ocenione? Jasne, że można takie rzeczy przemyśleć, ale bez przesady.
W takich konkursach, gdzie spływa sporo prac, czasami to loteria. Powiedzmy więc sobie, że może innym razem się uda.
Akurat dzieciakom praca nad tymi przestrzennymi krajobrazami z kartonów sprawiła przyjemność, cieszyły się z tego i były zadowolone z efektu. W sumie już samo to można potraktować jak sukces, bo udało się coś wymyślić, znaleźć tę koncepcję (zinterpretować temat) i zrealizować do końca.
Moim dzieciakom tylko przez chwilę było smutno. Ważne, że prace możemy odebrać, bo w sumie o to się najbardziej martwili od samego początku, czy dostaną prace z powrotem.
Brzoskwinia prawie od razu wpadła na pomysł byśmy zorganizowali swój własny konkurs wśród znajomych dzieci i tak się też dzieje. Jak powiedziała, technika może być dowolna, możemy pisać, rysować, robić prace przestrzenne, lepić i co przyjdzie komu do głowy. Oceniać będą tatusiowie. Tematu Wam nie zdradzę, bo nie mam na to zgody Brzoskwini, ale nagrodą ma być wspólne wyjście do ZOO lub specyficznej kawiarni. Jak się domyślacie konkurs dotyczy konkretnych zwierząt.
Tak więc półkolonie nie wypaliły nam, ale nie ma się co załamywać, dzieciaki nadal będą bawić się plastycznie, bo lubią tak pracować, a ja będę ich w tym wspierać jak potrafię. Mają na swoim koncie kolejną lekcję pt.: „Przegrana to nie koniec świata, może się zdarzyć i mnie”. A plan B już jest.
Muszę tu jednak wcisnąć swoją małą dygresję, że poeci może i łatwej drogi w życiu nie mają, ani spektakularnych sukcesów ( nie piszę tutaj o tych od Nobli, czy Nike), ale co jak co, to przegrywać umieją i nie boją się o tym mówić, a przynajmniej pisać.
W Infalii nawet jest taki jeden mój wiersz:
korepetycje
czytając spowiedź Wolny-Hamkało
można rozgrzeszyć się ze spania w ubraniu
i innych drobiazgów do potępienia
alicja ma przebłysk w środku tygodnia
oparzenie języka
kawa przypomina papierosy sprzed pięciu lat
nasuwa niemodne słowa
znowu będzie oceniać wiersze innych
sama przegrywała już tyle razy
że spokojnie może dawać korepetycje
kaj i brzoskwinia wiedzą jak jest w tym dobra