Majówka w tym roku trwała całkiem długo i miasta się na to nieźle przygotowały. Było sporo wydarzeń, atrakcji, na które za darmo można było się wybrać także z dziećmi. Festyny, koncerty, warsztaty.
Nie skorzystaliśmy tym razem z tej oferty, bo takie dni to też świetna okazja, by zacząć sezon wycieczek po górach.
Po raz kolejny wybraliśmy się większą ekipą, bo jak już pisałam nie raz, jeśli zabieramy w góry dzieci, możemy się spodziewać w którymś momencie marudzenia, narzekania na bolące nogi, a nawet nudę. Gdy jest więcej dzieci, to zawsze trochę ciekawiej, bo jest im raźniej, zawsze któreś coś wymyśli, a my dorośli, też łatwiej znosimy marudzenia i możemy podpowiadać sobie różne pomysły na zajmowanie dzieci, tłumaczenie, odpowiedzi.
Po raz kolejny po wcale nie takich krótkich wycieczkach nie myślę o tym, by na razie darować sobie z dziećmi chodzenie po górach, mimo że bez marudzenia się nie obyło.
Żeby było jasne, to nie były dla nich tortury i wyciąganie na siłę. Naprawdę cieszyli się na wycieczki w góry, tylko naturalne jest, że w którymś momencie wymiękają i to czasem nie do końca z powodu zmęczenia, ale może trochę monotonii. Poza tym, nawet jeśli już mówią, że bolą je nogi, wystarczy, że chwilę odpoczną, a następuje szybka i cudowna regeneracja. To samo, jeśli nagle jest sygnał do super zabawy, na przykład zmęczeni po całym dniu wędrówki, gdy zobaczyli fajną górkę i turlające się z niej dzieciaki, natychmiast pobiegli, by turlać się i biegać, więc tak naprawdę mieli jeszcze sporo sił.
Wybraliśmy się majowo na dwie wycieczki, ale nie nocowaliśmy w schronisku. Między wycieczkami zrobiliśmy dzień odpoczynku w domu.
Z pogodą jest tak, że oczywiście śledziliśmy jak będzie, ale wiadomo, że w górach i tak mogą nastąpić zmiany. Pierwszego dnia udało się, było sporo słońca. Przez Rybnicę Leśną dojechaliśmy samochodem do Andrzejówki, stamtąd szliśmy niebieskim szlakiem do ruin Zamku Rogowiec. W zasadzie nie była to trasa pieczołowicie zaplanowana w domu. Właściwie to, gdzie pójdziemy ustaliliśmy tuż przed wyjazdem. Jeszcze wieczorem poprzedniego dnia ustalając (w trzy rodziny) stanęło na tym, że powtórzymy moją trasę z dziećmi na Dzikowiec, na którą targnęłam się sama w lecie. Rano jednak z tej trasy zrezygnowaliśmy i postanowiliśmy dojechać do Andrzejówki w Górach Suchych. Gdzieś tam mieliśmy przebłyski, by wejść na szczyt Waligóra, no ale w końcu zdecydowaliśmy o dojściu do ruin Zamku Rogowiec, co jakoś jest ciekawe dla dzieci, bo można sobie wyobrazić ten zamek, który kiedyś stał tak wysoko i te konie, które musiały się wspinać, by jeźdźców na szczyt wwozić. Można pofantazjować o rycerzach, książętach i księżniczkach.
Po drodze na tej trasie było kilka atrakcji, bo piękne, wysokie ambony, dwa szczyty: Turzyna i Jeleniec, zdobyciem których już można się pochwalić, a także drzewa powalone prawdopodobnie przez wichurę, przez które koniecznie trzeba było przechodzić. To była przygoda, a w samych ruinach można było podziwiać wspaniałe widoki i oczywiście pobawić się, zrobić sobie przerwę na kanapki, a nawet poczytać komiks. Wrócić do Andrzejówki na ciepły posiłek można innym szlakiem, żeby było ciekawiej.
Po powrocie nogi bolały i było zmęczenie do momentu aż zobaczyli tę piękną górkę. No ale potem oczywiście w samochodach były drzemki.
Dlatego nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę zaraz następnego dnia, chociaż dyktowała ją piękna pogoda. Dzieci musiały odpocząć. Ruszyliśmy więc po jednodniowej przerwie, mimo że groził nam deszcz. Deszcz groził i spełnił swą groźbę, bo już w trakcie jazdy nie było złudzeń, że całkiem się rozchmurzy.
W Międzygórzu padało, ale stabilnie i z tendencją do przejaśnień, dało się iść. Szliśmy czerwonym szlakiem trochę w mgłach, zauważając po drodze budki lęgowe i leśne ule.

Dzieciaki trochę marudziły pod koniec, dlatego też doszliśmy do Schroniska pod Śnieżnikiem i dalej już nie wchodziliśmy. W Schronisku jak za starych czasów, kawa parzona, żadnych ekspresów, płacić można tylko gotówką. Mnóstwo zdrożonych turystów, niepowtarzalny klimat. Jedzenie, zwłaszcza ciepłe w chłodniejszy dzień, zdecydowanie lepiej smakuje niż normalnie w mieście, nawet dzieciakom. Tylko nie dajmy się wkręcić w same słodycze, widziałam ojca, który pytał dziewczynkę, czy zje zupę pomidorową, pokręciła nosem i wymusiła gofry z całym słodkim wypasem, zdaje się, że taki obiad właśnie zjadła. Nasze dzieciaki zjadły normalny obiad bez zmrużenia oka, a dopiero na deser była czekolada. Za oknem zaś mieliśmy chwilami piękny widok, a chwilami zupełną mgłę.
Po odpoczynku wracaliśmy do Międzygórza niebieskim szlakiem, po drodze, jak przystało na Śnieżnik zdarzały się fragmenty zmarzniętego śniegu, więc można było się i śnieżkami porzucać.
Powrotna wędrówka była jednak już trochę monotonna dla dzieciaków, mimo ładnych widoków musieliśmy się posiłkować grami typu „pierwsza litera, ostatnia litera”, „bum”, czy „skojarzenia”. W ten sposób z przystankami dotarliśmy na dół ok. 19.30.
Dzień był właściwie cały deszczowy, ale nam to zupełnie nie przeszkadzało, a na odjezdnym nawet uśmiechnęło się do nas słońce 🙂
Da się taką trasę zrobić z małymi dziećmi, ale nie powinna to być na pewno pierwsza ich wycieczka.