Wiem, długo bobreczki milczały, a teraz jeszcze zamiast czegoś ciekawego, strawnego felietonu, posta, komentarza do codzienności, wiersz. I to na dodatek nie mój. Darujcie, tu ma być szczerze, więc po pierwsze ciągle jeszcze za mało czasu, by napisać coś dłuższego, po drugie dziś Dzień Poezji.
Niby kogo to tam obchodzi oprócz tych poetów wszystkich, tych wykrzywiających normalne zdania.
Niechby nie było ich wielu, Was wiele… Poezja zawsze może się przydać.
Dlatego dziś jeden z moich ulubionych wierszy, autorstwa Jurija Andruchowycza w tłumaczeniu Jacka Podsiadły. Bierzcie i czytajcie z tego, co Wam przyjdzie do głowy.
Wolf Messing: wygnanie gołębi
Miałem przepiękną zdolność (czy może wrodzoną
wadę): dwa gołębięta w jamie czaszki.
Zaglądali mi w gardło od krzyku czerwone
doktorowie, wróżbici i pomniejsi znawcy.
Jakże szczyciłem się wami, me skrzydlate skrzaty,
zręczni dręczyciele z dawnych malowideł!
Tarły o mnie skrzydłami, gruchały całe lato,
zakładając mi w czaszce miasteczko Gruchlida.
Jesienią spadł z nieba prestidigitator.
Wszawym stetoskopem słuchał, jak tam drżały.
Pół miasta zleciało, by gapić się na to.
Wtedy wyjaśniłem: „Polecieć by chciały”.
Wylatywały z głowy przez ranę w ciemieniu
lub me trzecie oko (nie zamkniesz go nijak).
A ten pies parszywy browninga z kieszeni
wziął i jedną kulą oba pozabijał…
Całkiem się uspokoiłem, zamknąłem się w sobie,
grzeczny, bez odchyłów, wróciło mi zdrowie.
Nie dlatego, że zabite me pociechy obie,
ale że ich jajko cieplutkie mam w głowie.
BARDZO SYMPATYCZNY WIERSZ NIECH ŻYJE POEZJA