Ostatnio jakoś mam takie wrażenie, jakby książki, które czytam były płytami chodnika i jakby ktoś je przede mną układał specjalnie. Nie spieszę się, nie mam czasu, by się spieszyć, więc idę dość wolno po tych płytach. Wiem jednak, że aby iść dalej, muszę na każdej stanąć.
Kluczem do moich lektur nie są nowości rynkowe, ani reklamy, tylko entuzjastyczne podejście znajomych. Mówi się, że młodzi nie czytają. A oni właśnie odkrywają literaturę i to taką z działu klasyki, ale takiej nieoczywistej, tzw. “lektury nieobowiązkowe”. To trochę tak, że właśnie przypomniałam sobie, że są książki, które kiedyś, jeszcze na studiach chciałam przeczytać, ale nie starczyło na to czasu, a później też się nie składało, więc czemu nie teraz. Teraz, kiedy próbuję sięgnąć po coś z nowości i jakoś wszystko odkładam, bo mnie nie wciąga. Bo szkoda mi czasu na zapchajdziury, powieści mniej ważne, rozrywkę, która przelatuje przez człowieka. Współcześnie jest pewne niebezpieczeństwo, że pisarze na topie, których haczyk połknął czytelnik, zaczynają pisać na ilość, co zawsze, w którymś momencie może osłabić jakość. Jedna, dwie książki są super, a później wkrada się rutyna i sztampa, wymuszona konieczność. Spieszą się, bo czytelnik czeka, bo trzeba z opowieści robić serial, bo łykną, co pozwoli zarobić.
Może tak być, chociaż nie musi.
No i jest też tak, że wiele już zostało napisane, łatwo więc zostać wtórnym na zasadzie prostej, banalnej analogii. Jest przecież różnica między wtórnością, a nawiązaniami, czy inspiracją. Współcześni siłą rzeczy nawiązują do jakiejś tradycji, dalszej, czy bliższej naszym czasom i tylko niektórzy robią to dobrze, ciekawie, odkrywczo. Ja na razie mam ochotę sięgnąć właśnie do tradycji.
Dlatego sięgnęłam po Steinbecka, skoro młodzi “kupują” jego prozę z własnej woli, skoro po przeczytaniu mówią “wow”, to coś w tym musi być. I jest. Nie są to realia nasze geograficznie, ani nam współczesne, ale zaczynają niesamowicie wciągać od pierwszych słów. Swoją prostotą, ponadczasowością, głębokim humanistycznym przesłaniem. “Tortilla Flat” to nazwa dzielnicy w małym miasteczku Monterey, w którym po I wojnie światowej żyje grupa potomków hiszpańskich konkwistadorów. To trochę zbieranina ludzka, czytając o nich, możemy mieć przed oczami współczesnych bezdomnych, ludzi z marginesu. Spędzają czas na piciu wina, poszukiwaniu sposobów jak je zdobyć, szukają miłości. Nie trudnią się pracą, zdobywają więc jedzenie, czy ubranie inaczej, niewiele im trzeba, ale jak już coś postanowią, są temu wierni, jak Pirat, który mieszkał w kurniku razem ze swoimi pięcioma psami. Na co dzień Pirat zajmował się sprzedażą znalezionego drewna, za które otrzymywał dwadzieścia pięć centów dziennie. Za pieniądze uzbierane z tysiąca dni pracy, zamierzał ufundować złoty lichtarz dla świętego Franciszka, co obiecał w modlitwach, w zamian za darowanie życia choremu psu. Mimo że na początku pieniądze, które gromadzi Pirat stają się pokusą dla pozostałych kompanów, to jednak finalnie przyjaciele pomagają mu w osiągnięciu celu. Ten cel staje się rzeczą nadrzędną. Tam się liczą zupełnie inne wartości niż we współczesnym świecie, tam, mimo przecież też zwykłych ludzkich wad, błędów, liczy się człowieczeństwo, prawda, honor, wierność. Ta powieść to oczyszczenie, to lepszy dzień, zwolnienie kroku i myśli, to coś, czym można się inspirować i o czym się pamięta.
Podobnie było z książką “Myszy i ludzie” tego samego autora. To bezpretensjonalny, prosty przekaz, który oczyszcza czytelnika. I to niezależnie od tego, czy oglądało się film, czy nie. Gdy czyta się tę książkę, ogląda się swój własny film w głowie, bo tak jest napisana, gotowymi scenami. Przynajmniej ja ją tak odbieram. Tu jest mniej bohaterów, reflektor głównie oświetla dwójkę przyjaciół, ich bezwarunkową przyjaźń, poświęcenie, marzenia, trudne relacje. To prawdziwe trudne życie w czasie Wielkiego Kryzysu w Stanach. George robi wszystko, by jego przyjaciel, upośledzony gigant Lennie miał dobre życie, by razem dążyli do wymarzonego świata na swojej farmie, choć Lennie ciągle sprowadza na nich problemy i nieszczęścia.
Gdy już tę książkę zacznie się czytać, trzeba ją zaraz skończyć, jest tak hipnotyzująca, pociągająca, prawdziwa.
Problem z czasem na czytanie mam ogromny, ale jednak trochę się udaje, dlatego wolę te książki ważne i znaczące, teraz głównie czytam w środkach komunikacji miejskiej, można.
Tropem zachwyconych, zafascynowanych znajomych już sięgam po kolejne książki, ale ten post pozostawiam tylko Steinbeckowi, należy mu się.