Piszę o Wrocławiu, bo w innych miastach śniegi bywają, nawet śnieżyce, ale u nas to tak raz na rok przez pół dnia w ostatnich latach. Po śnieg trzeba wyjechać za miasto. Właśnie dlatego, jak już kupiliśmy sanki, to składane i trzymam je pod łóżkiem, bo jak już spadnie śnieg, to lepiej mieć je pod ręką. Biały puch długo nie leży i żeby pojeździć na sankach, nie ma co czekać do następnego dnia, bo może zaraz stopnieć. No i jak już mieszkamy w mieście, dobrze mieć jakąkolwiek górkę pod nosem, można wtedy tam pójść nawet po południu, bez specjalnych wypraw, z marszu.
To się zdarzyło właśnie teraz, kiedy u nas w dolnośląskim początek ferii, jak na zamówienie, spadł śnieg w mieście. Jeśli tylko zdrowie dopisuje, czas wyciągnąć sanki i na górkę. Można trochę pozjeżdżać, można nawet pobawić się we wspinaczkę, w ratownictwo górskie, co tam dzieciakom przyjdzie do głowy. Oczywiście bitwa śnieżkowa, może bałwan.
My nie mieliśmy czasu na bałwana, bo każda kula kończyła w końcu jako śnieżka. No i ważniejsze było żeby się wytarzać, pozjeżdżać obojętnie na czym. Nieważne, że wszystko było mokre, łącznie z butami od środka. Zwłaszcza jak jeszcze tego dnia wypadają urodziny kolegi, a kolega buduje dla gości igloo na podwórku. Potem nie ma problemu, można się suszyć. Następnego dnia niestety po bieli ledwie brudne ślady, a górka zjeżdżona do czarnej ziemi. Sanki pod łóżko i do następnego śniegu.