Blog

System

Styczeń nie jest dobrym miesiącem, gdy mieszka się daleko od przyrody. Na pewno po całej euforii świątecznej i sylwestrowej, listach postanowień i rozczarowaniach, które wyłaniają się jak czarna dziura z widoku za oknem, po tym wszystkim łapiemy doły. Stąd ten cały Blue Monday, bo skoro o nim wiemy, to i w nas się na pewno obudzi, już go widzimy jak się czołga cichcem, już go nam ktoś wmówił, najpewniej jakieś media, już jest na horyzoncie. Jesteśmy więc tak blisko depresji, czy wariactwa. A jeszcze te wszystkie dziki, biedne, Bogu ducha winne zwierzęta, które ktoś sobie tak po prostu ocenił, że jest ich za dużo. Jasne, że nie jestem leśnikiem, a biologię ostatni raz miałam w podstawówce, bo taki paradoks zupełny, klasy liceum chemicznego nie miały biologii w programie, zresztą wszystko i tak zawsze  w teorii w tych naszych szkołach, ale to już inna historia. Wracając do tematu, te dziki, podejście do nich to jednak niezły zgrzyt. Druga strona medalu, to fakt, że społeczeństwo zmuszone do nagłaśniania sprawy, być może w tym czasie odwraca się od innych ważnych tematów, ale jakich tematów?

Nie, dość,  naprawdę nie o tym, tak naprawdę ten post chodzi za mną od kilku dni – dzień z życia ucznia szkoły podstawowej w Polsce. Tło społeczno-obyczajowo-historyczne jest tutaj niezamierzone i musi być jedynie nudnym wstępem.

Pobudka 6.30, zjeść śniadanie, ubrać się, uczeń klasy III, który nie ma szkoły pod nosem musi się sprężyć na tyle, by zdążyć na autobus z przesiadką. Nawet jak się spręży, to jest jeszcze młodsza siostra, na którą trzeba czasem poczekać, no i mama, która stara się wszystko ogarnąć, żeby niczego nie zapomnieli, ale sama się w tym gubi czasem, pozostaje więc nadzieja, że może tym razem uda się nie spóźnić. Bywa, że się nie udaje. Jeszcze nie jeździ sam, siostra młodsza, a razem jednak raźniej, zwłaszcza, że gdy autobus im ucieknie, mama ma jeszcze inne warianty: tramwaj stojący na pętli, lub następny przystanek, do którego trzeba dojść przez te całe niedogodności miejskiej zimy, ale tam za to drugi autobus i jeszcze jeden tramwaj. Minuty lecą. Dlatego kombinują. Przesiadka też nie zawsze przewidywalna, bo niby prawie w każdy autobus i tylko dwa przystanki, ale czasem złośliwie czeka się 5, 6 minut. O tej porze to zbyt wiele. No ale w końcu są, uczeń klasy III ma luz w głowie, przecież inni spóźniają się bardziej, przynajmniej niektórzy.

W szkole jak trzeba, lekcje, obiad, świetlica, basen w ramach W-F, czasem łyżwy, jakaś szkoła w mieście. Fajnie, gdy tak jest, ale tylko mama zdaje sobie sprawę, że tak jest w nie każdej szkole, dziecko myśli zazwyczaj, że tak jest wszędzie.

Powrót do domu po pracy mamy, koło 16.00, ale są dodatkowe zajęcia, które są ulubionymi. Nie ma ich wcale zbyt dużo, jedno lub dwa wyjścia popołudniowe tygodniowo. Jasne, można by z nich zrezygnować, ale jeśli to akurat jest to, co dziecko lubi najbardziej, co mu pomaga w innych rzeczach, co buduje jego poczucie wiary w siebie, poczucie wartości. Czy z powodu tego, co obowiązkowe ma zrezygnować z tego, co dodaje skrzydeł? Czy wolno podcinać skrzydła na samym początku?

Dlatego jeździ na te zajęcia, by pomalować, porysować po swojemu, gdzie nikt nie powie mu, że robi coś nie tak, że nie w normach, nie według wzoru. Albo jeździ powspinać się i pokonać kilka z wymyślonych, przypadkiem przyklejonych lęków. Tak się akurat składa, że zajęcia kończą się o 17.30, zanim dojadą do domu jest po 18.00. I to nie koniec dnia, mama o tym świetnie wie, teraz jej rola żeby wytłumaczyć po raz kolejny, postarać się o jak najmniej frustracji i odrobić – pomóc odrobić dziecku zadania domowe. Dlatego dzielą się z tatą, on jest od matmy, ona od polskiego. To dopiero III klasa, więc zaledwie preludium, ale jednak, trochę matematyki, coś do napisania z j. polskiego lub wiersz na pamięć, jak ostatnio. Na szczęście wiersz był do nauki dzień wcześniej, ale skoro Pani jego jeszcze nie zdążyła odpytać, trzeba powtórzyć.
Nie wszystkie dzieci mają genialną pamięć, zdolność szybkiej nauki, akurat tutaj jest pewna trudność, choć z wierszem całkiem nieźle poszło. Ale, tak się składa, że w tym roku Komunia i co tydzień trzeba zdawać jakąś modlitwę, jakieś prawdy wiary. No i trzeba wtłoczyć do głowy drugą rzecz na pamięć. To nie tak, że uczy się na ostatnią chwilę, powtarza już od dwóch dni, ale tam wszystko się miesza, prawie tego nie rozumie. Mama w końcu znajduje sposób, stara się tłumaczyć sens, albo pokazuje wszystko obrazowo, czynnościami, okazuje się, że wtedy łapie to w lot i jakoś do głowy wchodzi i jeszcze pojawia się uśmiech na twarzy dziecka. Może jednak da radę.
Uwierzcie, są panie katechetki, które nie czepiają się każdego słowa, jak dziecko coś pomiesza, jak powie po swojemu, jest ok. I znowu mamy wiedzą, że nie wszędzie tak jest.

No ale jeszcze angielski, z tym też pewien problem, poszczególne słowa to jeszcze, ale tworzyć pytania po angielsku to dla niektórych dzieci pewna abstrakcja. Bez zajęć dodatkowych pewnie będzie słabo, niewiele z tych lekcji wyniesie. Okazuje się w międzyczasie, że siostra w I klasie podstawówki ma z angielskiego trochę nadrobić, bo chwilę jej w szkole nie było, a nadrobić ma pisanie po angielsku. Akurat ona ma niezłą pamięć i słówka  łapie, pisać ma właśnie te słówka po angielsku, w pierwszej klasie literami pisanymi, nawet tymi, których jeszcze się nie uczyła na języku polskim. Taka sobie spójność. Czy nie lepiej żeby najpierw się z tym językiem osłuchała, pogadała w nim?

Taki mamy system, taki program, nie jest to wina nauczycieli, oni robią co mogą, jeśli tylko czują, są świadomi, że muszą dać z siebie więcej, bo system nie pomaga. Że nie jest łatwo, stają na głowie, by łatwiej było dzieciom. Wymyślają gry matematyczne, opowieści, tworzenie ksiąg, twórczych zeszytów, wyjścia ze szkoły, by dzieci zobaczyły coś więcej, dotknęły świata, wszystko, by młodych umysłów nie zniechęcić do nauki, bo ona, odpowiednio podana może porwać, stać się pasją.

Lekcje odrobione, jest 21.30, jeszcze wieczorne czynności, a przecież rano trzeba wstać o 6.30 ze świeżym umysłem, znów nie udało się pobawić z siostrą albo samemu klockami, zagrać w planszówkę, ale będzie następny dzień, w którym nie będzie zajęć dodatkowych, bo właśnie dlatego nie ma ich codziennie, by móc czasem złapać własną myśl w locie, odpocząć, pobawić się, pobyć w domu.
W tym poście staram się nie oceniać, tylko przedstawić przykładowy dzień.

Niedawno, znajoma, która wyjechała z rodziną na Islandię pisała o szkole tam właśnie, ma syna w I klasie, dla porównania można tutaj:
http://windy.blox.pl/ poczytać o świeżych doświadczeniach edukacyjnych jej dzieci w innym kraju. Nie ukrywam, że jej doświadczenia zainspirowały mnie do napisania tego posta. Pewnie nigdzie nie jest idealnie, ale na pewno warto się inspirować tym co dobre, rozwijające i nie zniechęca.

A tutaj jeszcze podrzucam link do porównania edukacji w Polsce i Finlandii, który podrzuciła mi koleżanka nauczycielka i bibliotekarka.
Jeśli system nie wyrabia, to chociaż my starajmy się myśleć samodzielnie.

Jedna myśl na temat “System

  1. Koleżanka wyjechała z mężem do Finlandii ich dzieciaki uczą się tam. Profilowanie pod kątem zdolności i predyspozycji jest już w podstawowce dlatego większe są szanse że ktoś się wyspecjalizuje lepiej niż u nas po tych etapach pdst. LO lub Technikum studia lub szkoły zawodu…
    Apropo porannego młynu to znam znam i ubolewam niekiedy że już pora wstać ale pomaga mi radio od rana… całkiem inaczej się wstaje na jednym włącznik mam też światełka oświetlenia choinki więc jest od razu lepiej szybciej i jakoś chetniej… się robi kanapki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *