Blog

Pościel w Eugeniusze, lądowisko za oknem, uno czyli krowie placki, pięciosiady i robak tańczący w świetle reflektorów.

Czy do szpitala można się przyzwyczaić? Nie. Ale można go przeżyć, przetrwać, oswoić. Szpital z dzieckiem ma w sobie nawet coś z kolonii. Gdyby tylko nie te wenflony, gorączki, kroplówki, kłucia i inne  niekoniecznie miłe doświadczenia.

20181201_111204.jpg

No ale skoro już tu jesteśmy z dzieckiem, jakoś trzeba to przetrwać, czyli sobie ten pobyt urozmaicać jak się da.

Mnie jak zwykle kusi, by we wszystkim znajdować dobre strony i niecodzienne historie. Wysoka gorączka, co prawda: to rośnie, to spada. Trzeba leżeć. Dziecko smutne, chore. Ale przecież coś poza tym stanardowym martwieniem się przy jego łóżku robić trzeba. Zabierając dziecko do szpitala, chwyciłam kilka książek, bo wiem, że o spokój psychiczny też trzeba dbać. Przydały się od razu. Brzoskwinia, jak tylko dostała łóżko w sali i kroplówkę, cały czas prosiła, by czytać. No to czytałam i to nas mocno trzymało w gorączce, która jak fale przypływu i odpływu. Traf chciał, że  na początek miałyśmy opowiadania Osieckiej dla dzieci, bo nieskończona w domu opowieść o glinianym ptaku Eugeniuszu musiała być zabrana. Skończyłyśmy ją i następne: o czerwonym samochodziku “Dixie” – czasy PRL, albo “Wzór na diabelski ogon”, gdzie pełno fizyki podanej w sposób idealny dla dzieciaków. No ale traf chciał, zauważyłam i mówię do Brzoskwini:
– Patrz, ty masz normalnie pościel w Eugeniusze! – No i ona to podchwyciła.
– Ale super!
To miłe, swoją drogą, że taka pościel się w szpitalach zdarza.

20181201_174247.jpg

Za oknem z kolei widok, który sam w sobie jest atrakcją. Lądowisko dla helikopterów. Wystarczy tylko nie przegapić nadlatującego helikoptera.

20181205_135028.jpg

20181205_135011.jpg

W szpitalu też ważna jest zmienność, wbrew monotonii. Dlatego koniecznie gry. Razem z książkami chwyciłam Dobble, co na początek było bardzo dobre. Oczywiście różne warianty tej gry.

20181201_185845

Natomiast później, skoro jesteśmy tu dłużej, można było nam dowieźć uno. Mamy etap gier karcianych, żeby zaś było trochę radośniej, słowo “uno” zastępowałyśmy innymi, na poczekaniu wymyślonymi, np.:” krowie placki” albo “misie pysie’. W ten sposób gra zyskała nową intrygującą nazwę “krowie placki”, co się nam czasem myli z “kozie bobki”. Ale tak naprawdę ta gra okazała się zbawienna w momencie przechodzenia z kroplówki na elektrolity. Brzoskwinia za nic nie chciała pić elektrolitów, żadnych. A jeszcze trzy razy dziennie? Zapomnij. Ale od czego pomysł – znany ojciec wynalazków. Weszła więc nowa zasada do gry, co zresztą uwielbiamy (wprowadzanie nowych zasad). Ilekroć któraś z nas położy kartę, dzięki której druga musi wziąć dodatkowe karty: zmienić kolor, czekać itp. to musi wypić 3 łyki (Brzoskwinia elektrolitów, ja wody lub soku pomidorowego). Tak jak nie mogła wypić tego normalnie, tak w grze robi to bez zmrużenia oka i jeszcze zadziwiająco szybko. Drugą dodatkową zasadą jest to, że gdy się w grze takich kart położy magiczną liczbę 16, trzeba wykonać pięciosiad czyli przysiad 5 razy. To wymyśliła sama Brzoskwinia i zapisywała punkty.

20181205_150558

Jak widać nuda nam jakoś nie grozi, choć tkwimy wciąż w tym samym pokoju.

Jak to w szpitalu trafił nam się też robak, co w sumie o niczym nie świadczy, bo po pierwsze był tylko jeden, po drugie był kolejną rzeczą odciągającą od myślenia o chorobie i przysparzającą nam rozrywki. Chodził sobie od światła do światła, a skoro nastawiałyśmy na niego specjalnie lampki-reflektory, robak mógł pomyśleć, że jest na scenie i zacząć tańczyć. Jesteśmy przekonane, że tak właśnie było. Była też jednak groźba, że Brzoskwinia nie zaśnie i będzie całą noc śledzić jego poczynania, doprowadziłyśmy go więc do środkowego światła i wtedy spadł na podłogę, co pomogło nam go unicestwić.  A potem zasnąć w spokoju. Samo życie. Chociaż jeden problem z głowy.

Na koniec tej niecodziennej relacji napiszę, że korzystanie przez dziecko, a przynajmniej dziecko-Brzoskwinię z tabletu, czy telefonu nie było tak bardzo konieczne, jak słuchanie czytania. Dlatego nie obyło się bez dowożenia nam książek, a udało się przeczytać całkiem sporo, być może niektóre z nich jeszcze opiszę, niektóre zaś były czytane nie pierwszy raz już, bo należą do ulubionych.

20181206_122712.jpg

3 myśli na temat “Pościel w Eugeniusze, lądowisko za oknem, uno czyli krowie placki, pięciosiady i robak tańczący w świetle reflektorów.

  1. Myśmy tak grali właśnie w Dobble! Zamiast “słońce” mówiliśmy “słońce ty moje”, zamiast “serce” – “kocham cię”, i dalej: “całuj mnie”, “ty kocie”, “ty psie”, “ty mokra plamo”… No i niestety były też “zamknij się” i to zarówno do klucza jak i kłódki.

  2. Ostatnio się zastanawiałam czy da się jeszcze w tych czasach uniknąć tableta czy komórki jako wypełniacza nudy. Twój wpis przywrócił mi wiarę w ludzkość!

    1. Dziękuję. Tyle, że to wymaga zaangażowania rodziców na samym początku. Taką mam teorię, że jeśli od pierwszych miesięcy, lat przyzwyczaja się dziecko do czegoś, to jest szansa, że to mu wejdzie w krew. Moje dzieciaki w ten sposób polubiły jogurt naturalny, wodę, czy nie przywykły do wgapiania się w telefon w autobusie albo samochodzie przy dłuższej podróży. Po prostu zajmują się w tym czasie czymś innym 😉 Później już nie trzeba aż tak im tłumaczyć, wykorzeniać, bo nie jest to w nich zakorzenione. No i nie znaczy też, że nie używają tego tabletu, używają, ale nie tak dużo i w innych momentach, to nie wypełniacz nudy. Przynajmniej na razie tak jest

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *