Dzieci · Wiersze

Ksiołszka o binozaurach – dyslektycy są wśród nas

Co to takiego dysleksja? Jest, czy jej nie ma?
Najpierw jest niskie napięcie mięśniowe, opóźniony rozwój ruchowy, opóźniony rozwój mowy, czasem niechęć do ćwiczeń fizycznych, czasem obawa przed nowym.
Życie z dzieckiem, które ma zagrożenie dysleksją to codzienne zadziwienia, zaskoczenia w prawo i w lewo, w górę i w dół. To niespodzianki. Nie ma przecież jednej definicji dysleksji, ani też jednych objawów. Poza tym, skoro nie można do III klasy podstawówki stwierdzić dysleksji, nigdy nie wiadomo czy to ona, czy może to normalne, przejściowe, trochę w innym rytmie i czasie.

Oczywiście są „objawy”, które doskwierają dziecku i rodzicom. To, że trudniej się skupić, że dłużej trwa nauka czytania, że jest ogólna niechęć do tego, co nie przychodzi  łatwo, a przecież wiele łatwo nie przychodzi, gdy ciężko uczyć się na pamięć. Gdy trzeba świat dokładnie odwzorowywać, a tu ciągle jakiś psikus w głowie, który bezustannie wszystko przestawia.

Tak to już jest, że uczymy się  z dzieckiem wszystkiego powoli, bez wyraźnych fajerwerków, bez tego, że kiedyś, dawniej, trochę w innej epoce, dzieci same się uczyły i jakoś nie trzeba było ich pilnować, szły do przodu. Nie do pomyślenia.

Ogromna cierpliwość się przydaje, oceny w ogóle nie są ważne. Zresztą nie jestem mamą, która marzy o tym, by dziecko miało czerwony pasek i wszystkie przedmioty na 5 lub 6. Ważniejsze dla mnie jest to, by dziecko znalazło swoją pozytywną „obsesję”, coś, co będzie dla niego ważne, co będzie je ciekawiło i w czym będzie mogło się doskonalić, a nie rozmieniać na drobne.

Mądrzy  fachowcy piszą, że dysleksja rzutuje na inne obszary życia, na stan psychiczny, wiarę w siebie.
Tak, odmienność, bo to w jakiś sposób jest odmienność, to sposób życia. Nie ulega jednak wątpliwości, że można dziecku pomóc w rozmaity, najróżniejszy i najbardziej zaskakujący sposób.

Pewne jest też to, że wszelkie wady i niedociągnięcia można przekuwać na zalety, jak? To już jest bardzo indywidualne.

Ale teraz fakty: III klasa podstawówki – tabliczka mnożenia na pamięć; modlitwy do Komunii na pamięć; dni tygodnia, miesiące, zegar (to już dawno powinno brzmieć po kolei).
Tak wiele dzieci nie ma z tym problemów, a u nas ciągła mordęga, tak trudno nauczyć się czegoś na pamięć, więc ograniczamy takie rzeczy. No ale teraz Komunia, trudno, staram się nie odpuszczać i okazuje się, że jednak jakoś potrafi się uczyć na pamięć, trzeba dodatkowego wysiłku, ciągłego tłumaczenia, znajdowania powodów dlaczego i po co na tę pamięć i nagle jednak argumenty którymś kanałem trafiają, i do przodu. A później moja refleksja, że w sumie gdyby nie ta Komunia i gdyby nie musiał co tydzień zdać jakiejś modlitwy, to nie męczyłabym go, a tym samym nie dowiedziała się, że jednak postawiony troszeczkę bardziej pod ścianą, potrafi.
W tym wieku, wieku 9 lat, nie ma się co oszukiwać, dziecko nie będzie tak bardzo przekonane do religii i modlitw. Oczywiście wyjątki się zawsze znajdą. Dla dzieci jednak to jeszcze ciągle trochę męczarnia, takie chodzenie na przykład na różaniec. Ale w tym wypadku, pomijając powody wiary i przekonań, to zwyczajnie dobry trening pamięciowy.  Nagle odkrywam, że te modlitwy potrafią mu wejść w głowę mimo trudności. Jasne, że Kaj akurat w momencie uczenia się bezustannie zmienia kolejność i przeinacza słowa, a raczej zapamiętuje sens, więc odwzorowanie słów tych samych jest dla niego mniej ważne, zamiast „zgrzeszyłem” pamięta na przykład „zawiniłem”; zamiast „współistotny” pamięta „współrzędny”. Przy okazji dowiaduję się czy rozumie to, czego się uczy i czy myśli. Okazuje się, że myśli, muszę mu bardziej tłumaczyć sens, ale wiele rzeczy sam sobie tłumaczy. Powtarzamy też w drodze do szkoły lub też jeśli uda się pójść do kościoła na ten różaniec, na co nie naciskam za wszelką cenę. Wtedy pokazuję mu sens modlitw i to, że nagle, jeśli zna na pamięć, możemy wszyscy razem wspólnie odmawiać i to jest fajne. Jego to też cieszy, ta wspólnota przecież.
Jeśli będę naciskać na codzienne bieganie do kościoła, mimo innych lekcji, mimo zmęczenia, to tylko zniechęcę, więc naprawdę z rozsądkiem, na tyle, ile to możliwe.

Jeśli zaś chodzi o tabliczkę mnożenia, to wykorzystujemy do tego, między innymi, tablet. Tak, ma tablet, bardzo ograniczony, bo dziecko łatwo popada w uzależnienia i traci kontrolę nad czasem, jednak zupełne stronienie od tego też nie jest dobre. Sztuka w tym, by pozwolić i szukać złotego środka. Umieć postawić granice. Dlatego gry przez półtora dnia w tygodniu, ale oczywiście to nie jest tak, że od rana do wieczora. Ostatnio ćwiczenie tabliczki mnożenia na tablecie jest jedną z form treningu. Czy będą skutki, okaże się, w każdym razie to jedna z metod utrwalania, więc może dołoży swoje pozytywne trzy grosze do ogólnej edukacji.

Tak nam upływa dzień za dniem. Oglądanie bajek odeszło praktycznie na daleki plan, zredukowało się do minimum na rzecz zabaw z siostrą i wyjść do parku, bo przecież gdzieś to trzeba zmieścić pomiędzy odrabianie lekcji i czytanie lektury, co przecież ma miejsce równolegle. Tak zwana naturalna eliminacja, bo zabawy okazały się ważniejsze.
Gdybyśmy nie musieli tego wszystkiego robić, uległabym na pewno marudzeniom i nie wiedziała, że jednak tym rzeczom potrafi sprostać.
Pisze też coraz więcej, najlepsze jest to, że w zabawach robi to spontanicznie i często później muszę się przyjrzeć co za słowa zostały napisane, jak na przykład: ksiołszka o binozaurach.
Tak, „b” nadal myli się z „d” w zapisie, jak i czasem w czytaniu, w wymowie. Jednak w tym roku wymowa o wiele lepsza: „sz” to już naprawdę „sz”, tak samo jak „cz”. Myślę, że rodzice, którzy przeżywają stały „romans” z logopedami, wiedzą o czym piszę. Progres jest.
Ale pytanie gdzieś ciągle wisi nad głową: Czy to wszystko dysleksja?
A może jaka jest linia pomiędzy dysleksją i wyobraźnią? Jego rysunki na zadany temat ciągle mnie jakoś zaskakują, zwłaszcza, gdy nic, kompletnie nic nie sugeruję.

szalona-fryzura
Temat: szalona fryzura

Rodzic w takiej sytuacji powinien jeszcze zdecydowanie zadbać o własne opanowanie, więc też mieć komfort psychiczny. Trzeba zacząć od siebie, by tak wrażliwej osobie, dziecku nie sprzedawać frustracji. Niełatwe w codzienności? Pewnie nie, ale skoro dziecko potrafi włożyć tyle pracy, pokonywać swoje trudności, to jak my tego mamy nie umieć.

I tylko czasem się zastanawiam czy ja kiedyś nie byłam dyslektyczką, w jakimkolwiek stopniu.

A na koniec moja osobista refleksja. Tekst, dzięki któremu wzrasta spokój umysłu i opanowanie

On jest przecież zwykłym chłopcem i nie powinnam myśleć inaczej, to znaczy mówić. Lepiej trenować cierpliwość oraz wszystkie inne cechy, które dążą do harmonii. Chłopiec sam mówi o harmonii i ciszy, i potrzebuje jej jak wody. Myśli racjonalnie i tylko czasem ulega nałogom, jak każdy. Kto z nas nie ma nałogów, kto nie miał ich będąc dzieckiem. Trochę wieje. Chłopiec nie czuje wiatru, tak jak często nie czuje pragnienia. Wtedy jest bardzo skupiony na tym czego nikt nie widzi. Już wie jak się przeklina, ale tego nie robi. Broni się przed światem prawdą. Jest tolerancyjny, tylko czasem codzienność i system doskwiera mu dziesięć razy bardziej niż innym.

© Justyna Paluch

2 myśli na temat “Ksiołszka o binozaurach – dyslektycy są wśród nas

  1. hej… chciałabym mieć w sobie taką wolność od czerwonych pasków, szóstek i piątek. jestem dzieckiem, które swoją wartość zbudowało na tych trzech filarach i na staraniu się by być dobrym we wszystkim, też tym, czego się nie znosi… i dziś tak strasznie mi trudno nie wymagać od dzieci tego, czego wymagano ode mnie. nie wymagam, nie mówię, nie marzę, ale tak cholernie trudno w środku… i czasem łzy z powodu rozczarowań, najczęściej sobą, czasem nieudolnością dziecka. a ja przecież z drugiej strony mojej natury najbardziej na świecie kocham tę nieudolność, nieporadność i wszelkie nieu i niepo… Janne codziennie przynosi uwagi, dla odmiany czasem tylko raz w tygodniu. i choć to ma w genach po mnie [dzienniczki pełne czarnych uwag], tak trudno nieść w sobie ciężar nieskutecznych rozmów i tego, że z jakiegoś powodu twoje dziecko jest niezdolne dojrzeć do pewnych norm społecznych na tym etapie swojego życia. może to dyspołecznia lub dziecięce porażenie mózgowe ośrodka empatii z okresu okołoporodowego, gdy niedotlenienie. może niedostatki konsekwencji, może jedno i trzecie… pragnę powiedzieć, że Cię rozumiem, choć w innym języku. i że chciałabym mieć tyle cierpliwości, samozaparcia i wytrwałości, a może nawet nie, najbardziej chciałabym nie być nigdy wzorowym uczniem i mieć w sobie luz, którego nie mam, a tylko udaję że mam…
    jedno jest pewne – rodzicielstwo to nie to samo co posiadanie dzieci. jestem szczęśliwa, że nie mam dzieci, tylko że jestem ich mamą. a raczej Mamą. i że tak pięknie się zmieniać pod wpływem 🙂 szlachetnieć… dziecinnieć… niewinnieć… pozdrawiam Cię Justku, Mamo Rowerzystko 🙂

    1. Ech, o!asiecka, tak pięknie napisałaś o tym. Tak, masz rację, właściwie każda z nas mówi w trochę innym języku, ale się rozumiemy. Ja wiem, że każda z nas, a czasem i każdy, ma trochę inne problemy, z innymi borykamy się trudnościami, bo każde dziecko jest inne. Czasami tylko zdarzają się podobieństwa.
      Co do tego mojego nie wymagania 5 i 6, czerwonych pasków, to wynika to pewnie z tego, że czerwony pasek miałam tylko raz w życiu, a potem kombinowałam tylko jak się wymykać i móc unikać tego, co szkodzi moim predyspozycjom, mojej naturze i brnęłam w to, co przychodziło naturalnie i trochę łatwiej. Nigdy nie wiadomo czy to dobra droga, ale cieszę się, że Rodzice nie wymagali ode mnie tych pasków i znosili porażki.
      Jedno jest pewne, że możemy się dzielić doświadczeniami, ale z metodami jest tak, że nigdy nie wiadomo czy będą skuteczne i w jakim przypadku, dlatego trzeba próbować na różne sposoby. Ściskam Asinko:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *