Na Festiwalu Kino Dzieci oprócz „Findusa i Pettsona” widzieliśmy jeszcze dwa filmy: pierwszy z półki indyjskiej – „Dzień matki” reż. Anjuli Shukla, drugi z półki anime – ”Mirai” reż. Mamoru Hosoda.
Pierwszy jest filmem fabularnym dla dzieci i to jakby było największym ryzykiem. Dlaczego? Po pierwsze nie wiedzieliśmy jaki ten film będzie, po drugie dzieciaki jeszcze są w wieku, w którym najlepsze są dynamiczne filmy animowane, jak wiadomo dynamizmu w kinie dla dzieci obecnie nie brakuje, szybkich zwrotów akcji i błyskotliwych odzywek. Reklamy, billboardy na mieście krzyczą scenami z takich bajek. Do tego dzieciaki są przyzwyczajone, więc nie tak łatwo namówić je na film inny. Film z innego kręgu kulturowego, z aktorami, nieznany kompletnie, z tytułem, który zupełnie nie nęci i nie wiadomo co zapowiada. Udało mi się ich przekonać mimo wszystko na poziomie pójścia do kina, że ten film nie będzie grany długo, tygodniami, tylko raz, bo to festiwal, że to o dzieciach z innego kraju i że później już nawet możemy go nie znaleźć, albo nie mieć okazji nigdzie obejrzeć.
Dla Brzoskwini już plusem był fakt, że na seansie pani lektor była na żywo, co chwilę zerkała, czy faktycznie jest w sali i czyta na bieżąco.
Bardzo się cieszę, że, mimo że film trwał blisko dwie godziny, dzieci ani razu nie spytały ”Kiedy się skończy? Jak długo jeszcze?” Po prostu chłonęły ten film i klimat. Oczywiście można dyskutować czy film dobrze nakręcony, czy nie było dłużyzn, jak gra aktorska, ja jednak od samego początku, nie wiem dlaczego, przestawiłam się jakby na oglądanie z punktu widzenia dziecka.
Film opowiada o rodzinie z Indii, która boryka się z problemami braku pieniędzy, z rozmaitymi przeciwnościami losu, jednak nie poddają się i wspierają wzajemnie. Dzieci mają zupełnie inne życie niż nasze dzieci, do szkoły jeżdżą autobusem, daleko, do innej wioski, muszą jeszcze sporo dojść, czasami wracają na piechotę do domu same przez lasy, pola, drogę. Dowiadują się w szkole od kolegi, że zbliża się Dzień Matki i postanawiają zaoszczędzić pieniądze, by mamie kupić prezent. Widzą kolegę, który kupuje swojej mamie naprawdę drogi prezent, bo jego rodzice nie mają problemów finansowych. Sami odkrywają jednak, że na taki prezent nie będzie ich stać, próbują więc zaoszczędzić na naszyjnik. Chodzą do szkoły piechotą, co jest ponad ich siły, ale w ten sposób mają trochę pieniędzy z tych przeznaczonych na autobus, sprzedają gazety, butelki. Bo przecież nie chcą żeby się okazało, „że kochają mamę za mało”.
Dzieci są na planie pierwszym, kłopoty rodziców jakby trochę w tle, ale skutki tych kłopotów bezpośrednio przekładają się na życie dzieci, ich emocje. Akcja filmu toczy się powoli, czasem monotonnie, ale przez tę monotonię pokazane jest właśnie życie, borykanie się z trudnościami, powtarzalność, konsekwencja. Mam wrażenie, że publiczności dziecięcej to właśnie jest potrzebne, to jest wiarygodne, dzieci to kupują, ten spokój i zwykłe życie.
Rzadko spotyka się taki klimat w kinie europejskim.
Film kończy się dobrze, na naszyjnik nie udaje im się zaoszczędzić, ale pomysł na zupełnie inny prezent przychodzi do nich przypadkiem, nieoczekiwanie. Najważniejsze przecież jest to, że mają siebie.
Film jest wzruszający, dzieciom niekoniecznie, ale dorosłemu może zakręcić się łezka w oku, a moje dzieciaki po seansie stwierdziły, że wszystko im się w tym filmie podobało. To jest jeszcze taki czas u dzieci, że odbierają wszystko prosto i zwyczajnie, i nie podobają im się jedynie rzeczy złe, niepokojące typu kłótnia, atak, zły charakter.
Drugi film to japońska bajka (anime), moje dzieciaki już oglądały tego typu bajki „Mój sąsiad Totoro”, czy serial „Inazuma Eleven” i bardzo je lubią.
W tych bajkach pojawiają się zawsze nieoczekiwane zdarzenia, inna baśniowość, magia, nieprzewidywalność.
Tak było i w „Mirai”. Małego Kuna poznajemy w momencie, gdy pojawia się na świecie jego maleńka siostrzyczka Mirai. Maluch nie umie sobie z sytuacją poradzić, jest zwyczajnie zazdrosny, nie rozumie, że teraz nie wszyscy skupiają się na nim, zwłaszcza, że to nagle tata ma się zajmować domem, gdy mama ma wrócić do pracy. Odkrywa jednak w ogrodzie koło domu niesamowity świat. Może przenosić się w czasie w przyszłość i przeszłość. Nagle spotyka swoją siostrę z przyszłości, która jest już nastolatką, wyjaśnia mu wiele i on dzięki temu uczy się ją rozumieć. Zawsze w krytycznych momentach, kiedy jest mu źle odbywa taką podróż, w której spotyka różnych ludzi. Na przykład swojego dziadka, gdy był młody, mamę, która jest dziewczynką i bałagani tak samo jak on, a nawet gorzej. Te podróże bardzo mu pomagają i wyjaśniają świat, uczą empatii.
Filmy anime mają w sobie dużo poezji, ta cała magia, fantazja siedzi przecież w głowach.
Dodatkową atrakcją dla dzieciaków było to, że film mogliśmy oceniać, ponieważ to był jeden z filmów konkursowych festiwalu, dostaliśmy więc kupony przed seansem. Moje dzieciaki oceniły najwyżej.
A mnie w filmie szczególnie podobała się jedna scena, gdy mały Kun uczył się jeździć na rowerze. Tata nie mógł mu pomóc tak, jak by chciał, bo musiał się zająć siostrzyczką. Kun jednak uparł się i próbował tyle razy, tyle razy upadał, aż w końcu pojechał, sam, chociaż wiadomo, że dzieci mają tendencje do szybkiego zniechęcania się i nerwów, rzucania wszystkiego. To było pięknie pokazane. Teraz wiem, że mogę tę scenę przywoływać w jakichś trudnych sytuacjach dzieciaków, kiedy mają z czymś problem i chcą się szybko zniechęcić. On przecież się uparł i dał radę.
hej ho 🙂
ja się podpisuję pod komentarzem do filmu Dzień Matki – bo może i długi, może nie wartki, ale bardzo warty obejrzenia, bo inszy, bo swojski, pięknie i prosto pokazujący życie zwyczajne, rodzinę, miłość i zachwyt dzieckiem oraz zachwyt dziecka. nie jestem krytykiem filmowym, więc mankamentów wiele nie dostrzegam, dla mnie był przede wszystkim Prawdziwy.
a jeśli chodzi o Mirai, to myślę Justku, że Kun Cię w tej scenie z rowerem jeszcze z innego powodu zachwycił 😛 mnie w każdym bądź razie tak… choć znam ją tylko z Twojej opowieści…
dobrego przeżywania własnego filmu 🙂 buziaki
o!asiecka
Dzięki, masz trochę racji, coś w tym drugim dnie zachwytu jest 😉 choć uświadomiłam to sobie dopiero po Twoim komentarzu 🙂