Kiedyś, przed urodzeniem dzieci, byłam sową. Uwielbiałam siedzieć po nocach, wtedy mogłam sprzątać, czytać, pisać, oglądać filmy. Noc to czas spokojny, czas ciszy i, jak się człowiek tak przyzwyczai żeby właśnie wtedy mieć przestrzeń dla siebie, dla swojej weny, to potem mówi o sobie sowa.
Zaraz po urodzeniu dzieciaków wszystko zaczęło się zmieniać, bo noworodki nie mają rytmu człowieka dorosłego i śpią kiedy chcą, a potem nie śpią kiedy chcą. A my z nimi.
Dzieci starsze, może i przesypiają trochę więcej, ale za to lubią wcześnie wstawać. Też macie, miewaliście pobudki niedzielne o 6.00, czy 7.00?
Po tak pięknie zaczętych dniach nie ma mowy o długim siedzeniu w noc, padamy razem z dzieckiem, zasypiamy przy czytaniu przez siebie bajki itd.
Generalnie zmienia nam się rytm doby. Mamy nocki zarwane zupełnie nie tym, co chciałybyśmy robić najbardziej, albo nocki przespane na wzór niemowlaka, bo rano trzeba być rześkim, gotowym na nowe dziecięce wyzwania.
Skoro tak, to teraz, gdy dzieci jeszcze małe, ale już trochę starsze, lubię wstać odrobinę wcześniej, przed nimi, by mieć czas na coś dla siebie o świcie.
Wczesne rano to też jeszcze cisza, choć już słoneczne światło. Umysł pracuje inaczej.
W domu to może być spokojny czas przy komputerze, może przy biurku, na balkonie, z kawą lub herbatą.
Na wakacjach, to już w ogóle raj poranny, bo jeśli wyjeżdżacie gdzieś do domku, można od razu wyjść na dwór i delektować się przyrodą, porannym słońcem. Można coś wtedy napisać, przeczytać, albo po prostu posiedzieć w spokoju, patrząc w dal.
Tak właśnie z sowy stałam się skowronkiem.