W sumie już dawno mogłabym napisać o jakimś spektaklu granym w Teatrze Lalek we Wrocławiu, bo dość często tam chodzimy i lubimy te przedstawienia. Nawet są momenty, że zaryzykowałabym stwierdzenie, że to jeden z lepszych teatrów we Wrocławiu. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia. Dlaczego najlepszych?
Nie znałam go przez lata, szczerze mówiąc. Gdy nie miałam dzieci, nie było powodu, by chodzić. A później, szok. Dlaczego aktorzy tak dobrze grają, dlaczego scenografia ma taki rozmach, eksperymenty, nowatorskie rozwiązania, ciekawe scenariusze? Może dlatego, że widz jest naprawdę wymagający i szczery. Dzieciakom nie wciśnie się byle czego, nie wciśnie się przedstawienia na pół gwizdka. Zaraz to wyczują. Taki paradoks, przecież to żadni koneserzy, dopiero zaczynają przygodę z teatrem, a jednak. Zwłaszcza, że nie są do niczego przyzwyczajeni. To musi ich porwać, zachwycić, muszą być przejęci.
Rodzice, czyli widz dorosły, też w tym wypadku oceniają ostrzej, bo przecież to dla dzieci, musi spełniać pewne warunki.
Jest we Wrocławskim Teatrze Lalek kilka przedstawień, którymi ja byłam oczarowana, a dzieciaki, no cóż, były na nich kilka razy i nie narzekali na nudę.
Jedno z nich to „Co krokodyl jada na obiad?” – przedstawienie na motywach “Takich sobie bajeczek” Rudyarda Kiplinga.
Są tu przedstawione dwie bajki. Grają aktorzy, którzy zamiast kukiełek animują drewniane rzeźby Józefa Wilkonia. Wszystkie zwierzęta w dżungli to właśnie te rzeźby. Robią naprawdę niesamowite wrażenie. Aktorzy zaś grają bardzo przekonująco.
Bohaterem pierwszej bajki jest ciekawskie słoniątko, które ciągle o wszystko pyta inne zwierzęta z dżungli i dostaje nieraz za to w skórę. Nie zraża się jednak i w końcu zadaje niewygodne dla wszystkich pytanie: Co krokodyl jada na obiad? Tu już musi samo wyruszyć w drogę, by się dowiedzieć.
Puentą bajki jest bardzo ważna dla dzieci informacja, że ciekawość pomaga w życiu, otwiera przed nimi świat i zawsze warto pytać, by wiedzieć.
Druga bajka to cofnięcie się do czasów ludzi pierwotnych, co szczególnie podoba się dzieciom. Pięknie, ale też żartobliwie pokazane jest w przedstawieniu jak ludzie pierwotni się porozumiewali, jak zapalali ogień, jak zaczęli mieszkać w jaskiniach i wreszcie jak oswajali dzikie zwierzęta. O tym oswajaniu właśnie jest cała bajka i o tym, że kot jako jeden do końca oswoić się nie dał – to wytłumaczenie jego natury, dlatego do tej pory „chadza własnymi drogami i wszystko mu jedno kędy”.
Dużo tutaj momentów zabawnych, pięknych piosenek, wspaniałej scenografii. Muzykę etniczną do spektaklu przygotował Joszko Broda. Wielkie rzeźby zwierząt doskonale są animowane przez aktorów teatru, genialnie zagrane słoniątko przez Aleksandrę Mazoń, rozbrajający hipopotam, groźny krokodyl. W drugiej części zaś świetnie odegrana rola pramatki, kobiety pierwotnej przez Martę Kwiek, dla której Brzoskwinia po raz kolejny chciała iść na to przedstawienie. Wszystko spaja rola bajarki, która pomiędzy scenami snuje opowieść o tamtych czasach.
Dorosły znajdzie więcej pod skórą tej sztuki i wydobędzie coś dla siebie. Urzekła mnie rola kota w drugiej części, którego też animowała Aleksandra Mazoń, co nawet zaowocowało z mojej strony wierszem z cyklu „alicji, kaja i brzoskwini”. To wiersz do drugiej części Infalii, która dopiero się pisze, a dzisiaj przytoczę tylko jego puentę:
…„kot to kot, chadza własnymi drogami
i wszystko mu jedno kędy”
alicji jest bardzo blisko do jego filozofii
dlatego tym razem też nie jest pewna jaką drogą pójdzie
chociaż zawsze stara się dojść do siebie
Uwielbiam teatr lalek, zwłaszcza z powodu scenografii! Można sobie na wiele pozwolić, na wiele więcej, niż w teatrze dla dorosłych.