Po mrozach deszcz i zapachy wiosny, choć ciągle szaro w ciemnej tonacji bruku. Idę Włodkowica, z nieba tylko siąpi, wszystko błyszczy i tacy ładni ludzie przede mną – czarna elegancja z czarnym parasolem, trochę pasteli. Obrazek jak z Paryża, tak to przynajmniej sobie wyobrażam, w Paryżu nie byłam. Wiem za to, że ten obrazek na pewno nie jest Rzymem, w Rzymie kiedyś byłam i nie pasuje, ale Paryżem może być. Cóż, nieznajomość jest wyobraźnią.
Wszystko ma przyczynę i skutek, i dlatego właśnie niesie z sobą konsekwentny ciąg zdarzeń, myśli, gestów.
Czasem tak jest, że nie wiadomo co czytać, oczywiście są książki, które czekają od dawna na półce i obiecuję sobie ciągle, że zaraz po nie sięgnę. Albo jest tyle ciekawych nowości i chciałabym wiele z nich przeczytać, ale nie wiem od której zacząć. Wtedy właśnie przyjaciółka chce pożyczyć ode mnie książkę autorki, której trochę książek w domu mam i czytałam je więcej niż raz, chociaż już dosyć dawno. Pożyczam jej jedną z nich, a sama, skoro już mi się te książki przypomniały, sięgam po drugą, po prostu, bez zastanowienia.
Czemu by po latach nie przeczytać jeszcze raz.
Bywa, że książki czytane przez nas determinują pewne zachowania i czyny. No i jak tak sobie ją czytam, a jest to “Czarna wiewiórka” Agnieszki Osieckiej (proza), to tak jakoś nagle mam ochotę wygrzebać czas tylko dla siebie.
No i wygrzebuję z niewielkiej przestrzeni dnia. To tu, to tam. Dziś się nie wkurzam na dzieciaki kłócące się w autobusie, spóźniamy się na malarstwo, ale tu się można spóźnić. Potem zostawiam dzieciaki na zajęciach, co nie zawsze mi się udawało, ale trzeba je zostawiać. Świetnie sobie radzą i to lepiej niż się czasem nam matkom-kwokom wydaje. Nie musimy być przy wszystkim. Obie strony mają swoją przestrzeń.
Dzisiaj nie narzekam, nie stronię od miasta, tylko idę do McDonalda i kupuję coś dla siebie i dla dzieciaków. Mam gest. One za chwilę same będą biegać do Maka z własnej niewyuczonej w domu woli. Nie robię tego nagminnie, więc mogę czasem mieć gest.
Frytki, cola, czemu nie. To nie jest ich codzienność, ale daleka jestem od sztucznego stwarzania dziecku zakazanych owoców, które za moment mogą okazać się uzależnieniem. Wszędzie potrzebna jest równowaga.
Mieliśmy naprawdę dobry dzień.
Nie byłam pewna dziś tego wpisu, taki dygresyjny, niepozbierany, nie wiadomo o czym, ale przecież pretekstem do niego była książka – “Czarna wiewiórka”.
Nie będę teraz pisać recenzji, ani nic z tych rzeczy. Jeśli chcecie wiedzieć o czym jest, sami poszukajcie.
I właśnie dopiero teraz, kończąc ten wpis, uświadomiłam sobie, że dziś jest rocznica śmierci Agnieszki Osieckiej, więc niech ten wpis zostanie.
Hej Justa, przypomniałaś mi nie tylko o fajnej książce, akurat mam taką niebieską z wierszami. Ale, przypomniałaś mi o każdym mieście, którym można ucieszyć się tak zwyczajnie, bez przystrojenia, przeciskając się na minimalnym chodniku, na moście, co zwykle tu w Galway trochę wkurza, ale czemu by nie spojrzeć na to inaczej, że jest się zawsze tak blisko ludzi, a jak kogoś się niechcący potraci ramieniem, to i okazja do uśmiechu się znajdzie. Poza tym wyobraziłam sobie Włodkowica i pomknęłam myślami do miejskiego Wrocławia. Pozdrowienia!
Cieszę się Gosia, że doleciała do Ciebie moja refleksja i że tak ją odbierasz, pozdrawiam ciepło, czy śnieg już stopniał :)?
Deszczowa ulica jest jak najbardziej paryska. Byłam, widziałam i potwierdzam 🙂 I jeszcze stukot obcasów jest niezbędny!
popatrz, nie byłaś, a przeniosłaś mnie w czasie i przestrzeni, choć byłam 🙂 dzięki. zapachniało croissantami, poszumiało paryskim deszczem w rynsztokach, bulwarami stóp… muszę się nauczyć kochać Tutaj, które kiedyś bardzo kochałam… cenna uwaga Gosi 🙂
pozdrawiam Was Dziewczęta z różnych stron świata 🙂