Blog · Dzieci

Kiedy dzień zaczynam złą matką

Wtedy jak najszybciej muszę stanąć na nogi, bo co dzieciom fundujemy, to później oglądamy jak w lustrze.

Dzisiaj tak właśnie zaczęłam dzień, nie najlepiej, nerwowo, krzycząc i poganiając dzieciaki. Jest poniedziałek, wstajemy tak, by mieć czas na zjedzenie śniadania, umycie zębów, ubranie się i tylko trochę marudzenia. Ciągle nie umiem przewidzieć tego czasu na marudzenie więcej, zwłaszcza, że zimą się tak trudno wstaje, że za oknem wreszcie, może nie śnieg, ale jednak mróz.

No dobra, mam trochę na sumieniu, bo może ubrania wybrane dopiero rano, bo może nie robię wieczorem kanapek do szkoły, tylko rano, żeby były świeże. Nie wstaję z jeszcze większym zapasem czasowym, może pół godziny wcześniej.
Hmm, gdyby jednak dzieci chodziły jak w zegarku, ze wszystkim zdążylibyśmy. Ale przecież to dzieci, najpierw jedno marudzi, potem drugie, potem ubierają się dwa razy dłużej, jedzą albo i nie, kłócą się. A przecież mamy jeszcze dojść na przystanek i dojechać autobusami.

Od wczoraj już im trąbię, że jak się nie będziemy spieszyć, to spóźnienie na W-F jak w banku. I tak właśnie jest, co prawda to dopiero zerówka ale lądujemy w szkole 8.10 i W-F już trwa. Trudno. Chociaż ciężko mi się opanować i od rana wrzeszczę tu i tam przy ociąganiu się, potem długie tyrady. Coś okropnego, sama tego nienawidzę.

Tak, praca nad sobą i panowanie nad nerwami, kiedy mamy nie tylko samemu się zebrać i nie spóźnić, ale jeszcze trzeba zmotywować dwie osóbki o różnych temperamentach, to trudna sprawa.

No nic, jest dopiero początek tygodnia, trzeba te nerwy brać za łeb i ujarzmiać. Komu ja szkodzę? Swoim własnym dzieciom w końcu i sobie też.

Może nie warto aż tak się tym przejmować. Dzieciaki, widząc że spóźnianie jednak nie jest dla mnie komfortową rzeczą, też się trochę przejmują i może jednak nadejdzie moment, że będą bardziej nad tym panować. Nie tylko my się spóźniamy. Nie o to chodzi, by się rozgrzeszać, ale by znaleźć złoty środek. Przecież zerówka to dopiero przyzwyczajanie się do szkoły.
Z kolei Kaj ma na późniejsze godziny, a dziś w ogóle nerwy spotęgowane zostały wizytą u lekarza specjalisty przed lekcjami.

Po takiej porannej gonitwie mamy trochę czasu do lekarza, jest naprawdę mocny mróz, nie ma sensu siedzieć w szkole, nie chcę też żebyśmy siedzieli w przychodni godzinę, zwłaszcza, że połowa przychodni to remont. Jesteśmy w centrum, więc szybka decyzja, podjedziemy autobusem i wstąpimy na kawę, herbatę do kina. Tak tak, zupełnie niezobowiązująco do kina. Kino w centrum, dużo przestrzeni, jest gdzie usiąść i kawa, herbata na wynos. Chodziło o to, by się rozgrzać, by zażyć trochę spokoju, wypić coś gorącego. Za chwilę lekarz i to nigdy nie jest dla dziecka miłe przeżycie, przynajmniej nastawienie przed. Ja standardowo kawa, Kaj bardzo chciał napić się czegoś ciepłego, więc jego wybór padł na herbatę rumiankową, jak się okazało mają tam naprawdę dobrą, duże kwiatostany, posłodzona miodem. I dużo nam to dało po takim poranku, rozgrzał się, wyciszył, porozmawialiśmy spokojnie, w tle dobra muzyka, wokół kadry z filmów, gdzieś tam gwar grup przedszkolaków idących do kina na najwcześniejszy seans. To nie to samo co herbata z automatu w przychodni, to stworzenie na chwilę innej przestrzeni. Tak, tylko spokój może nas uratować. U lekarza byliśmy przed czasem i do szkoły udało się zdążyć.

Teraz jeszcze muszę podarować trochę spokoju i rozmów Brzoskwini, to już po szkole, będzie okazja tête-à-tête, bo po południu Kaj ma dodatkowe zajęcia i czekamy wtedy na niego.
I Wy podarujcie dzieciom mniej nerwów, po burzy warto postarać się o słońce.

 

Jedna myśl na temat “Kiedy dzień zaczynam złą matką

  1. I to jest najważniejsze, żeby po tych nerwach z powrotem się wyciszyć i nawiązać relację z dzieckiem. Matka się wścieka – jej sprawa, wszyscy wiedzą, że jej przejdzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *