Tak się składa, że ostatnio najczęściej jest to kilka książek naraz. Przy dzieciach nie można czytać tylko jednej jednocześnie, więc równolegle ciągnę cztery.
No cóż, zawodowo i nie zawodowo po prostu lubię czytać. Dzisiaj będzie zestaw mieszany, coś dla rodziców i coś dla dzieci.
Dorosła książka wychodzi mi teraz średnio jedna na rok, nie licząc poezji.
Dlatego też mam spore opóźnienia w nowościach, ale jakoś się tym nie przejmuję. W końcu co się odwlecze, to jeszcze zdążę 😉
Wreszcie udało mi się przeczytać “Wypędzonego” Jacka Inglota. To książka ważna tutaj we Wrocławiu, ważna dla mnie osobiście. Przecież my wszyscy nie jesteśmy stąd od pokoleń, mam na myśli oczywiście takie tradycje sprzed wojny. Ta książka porusza mnie, bo przecież sama od dziecka miałam do czynienia w domu z drobiazgami poniemieckimi, jakieś książki, które po kimś zostały, stare wieszaki, ścierki do naczyń. Drobiazgi niewiadomego pochodzenia. Na ulicach też obserwowało się pozostałości poniemieckich napisów, starych szyldów, na przykład pod polskim szyldem sklepu, który zmieniał akurat branżę albo padał. Albo choćby spacer przez cmentarz, świetnie pamiętam jeszcze te miejsca ze starymi poniemieckimi grobowcami. Zrzuconymi w jeden stos, bardzo piękne nieraz były te grobowce. Ślady, które zostają w pamięci.
Mieszkam przecież w przedwojennej kamienicy, więc były też sytuacje, zwłaszcza w lecie, kedy jako dziecko obserwowałam wycieczki Niemców, dawnych mieszkańców kamienicy, którzy na ulicy robili sobie zdjęcia. Bywały też dzwonki do drzwi i rozmowy, i wciskanie mnie-pięciolatce do ręki niemieckiej czekolady, żeby tylko móc zajrzeć na stare kąty. To były dziwne sytuacje, trudne wizyty. Tego się nie zapomina.
Wtedy średnio to rozumiałam, teraz, dzięki “Wypędzonemu”, między innymi, wreszcie mogłam poczytać o sytuacji ludzi z obu stron. O losach tych Polaków, którzy zasiedlali nieznane ziemie, nieznane domy, mieszkania i o Niemcach, którzy byli wysiedlani, którzy musieli z dwoma walizkami uciekać stąd, szukać nowego miejsca do życia. Oni zmuszeni byli zostawić cały swój dobytek. Polacy ten dobytek znajdowali. Inglot tak zwyczajnie po ludzku pokazuje nam sytuacje przepoczwarzania się Breslau w polskie miasto Wrocław i jak odczuwali to zwykli ludzie, którzy musieli się podporządkować. Ta książka zostaje na dłużej, o niej się myśli.
To kolejna książka, której czytanie potrafiłam przerwać na miesiąc, czy dwa i wrócić do lektury bez żadnej straty na kontynuacji. Czytałam tak, jakby przerwy w czytaniu nie było. Przy dzieciach już umiem tak czytać.
Inna książka, którą zaczęłam czytać w trakcie czytania “Wypędzonego” to była Agnieszki Chylińskiej “Zezia i Giler”. I znów, wiedziałam, że coś takiego zostało wydane już od jakiegoś czasu, aż w końcu postanowiłam sprawdzić co to za książka. Z czystej ciekawości i nawet moje nastawienie było z dystansem. Zastanawiałam się co też mogła napisać ta Chylińska z O.N.A.
Okazało się, że zostałam mile zaskoczona, bardzo pozytywnie. Książka pisana o dzieciach dla dzieci, właściwie o zwykłej przeciętnej rodzinie, jakich setki: mama, tato, córka, syn, sąsiedzi, rodzina. Bardzo naturalnie i wiarygodnie. Z takimi domowymi nazwami, przydomkami jakie każdy komuś w rodzinie nadaje, np. ciotka Zagranica, kotka Idźstąd. Wszystko napisanie z punktu widzenia ośmioletniej Zezi. Zezia boryka się z pytaniami, na które dorosłym trudno odpowiedzieć, dlatego też tłumaczy je sobie sama na tyle, ile może. Młodszy brat Giler, do którego przydomek przylgnął tak, że nie pamięta się jego prawdziwego imienia, jest dzieckiem innym, różniącym się od “uśrednionej normy”.
Zezia wie, że Giler jest inny niż jego rówieśnicy i zastanawia się dlaczego tak jest. Nie padają tu żadne terminy naukowe, psychologiczne, ale ta inność daje się odczuć w najpiękniejszy ze sposobów, od środka, poprzez myśli siostry Gilera, poprzez to jak z tą innością żyje cała rodzina. Inność opisana jest z wielką troskliwością, uważnością, oswajaniem się. Każdy dorosły odpowie sobie sam czym ona jest.
Na razie przeczytałam pierwszą książkę o rodzinie Zezików, ale już sięgam po następną. Warto. Zwłaszcza dorośli odbiorą tę książkę w świeży naturalny sposób, ale jest przecież pisana dla dzieci i to też bardzo dobrze, tylko dla trochę już starszych, takich, co same zaczynają czytać.
Pozostałe dwie książki, które aktualnie czytam, to już stricte książki dla dzieci, bo jak się ma dwójkę i są to brat i siostra, i mają swoje odmienne natury, charaktery, i o wszystko się kłócą, to kłócą się także o to jaką książkę czytać na dobranoc.
I skoro ja akurat czytać lubię, i wolę to niż robienie czegoś w kuchni, to czytam na dobranoc dwie książki, najpierw jednemu dziecku, potem drugiemu.
Tak wyszło, że Brzoskwinia czyta “Emi i Tajny Klub Superdziewczyn”. Akurat tę książkę dostaliśmy zupełnie przypadkiem, więc nie było nic zamierzonego w tym, że znalazła się w naszej domowej biblioteczce. Okazało się jednak, że jest to idelana książka dla nas na teraz, bo mama głównej bohaterki ma na imie Justyna, a sama dziewczynka chodzi do zerówki w szkole. Dzieci w tym wieku bardzo identyfikują się z bohaterami, którzy noszą takie same imiona, lub imiona takie jak członkowie rodziny, czy koleżanki. Jest motywacja do czytania.
A jak już Brzoskwinia zaśnie, sięgam po Harrego Pottera, to na życzenie Kaja. Zobaczymy jak długo będziemy czytać, czy się nie znudzi. Na razie jest zainteresowany, nie zawsze pamięta sytuacje, sceny z czytanych książek, tu pamięta, czeka na tę książkę co wieczór. A rano jeszcze opowiada, nawiązuje, jesteśmy na 30 stronie. Zastanawiałam się nawet czy to nie za wcześnie, ale najważniejsza jest chęć i zainteresowanie ze strony dziecka.
I jeszcze jedno, w życiu nie pomyślałabym, że Harry Potter może wzmagać w dziecku chęć do większej samodzielności w pracach domowych i być motywacją do codziennego samodzielnego czytania. A zaznaczam, samego Harrego czytam ja, natomiast motywuje też do czytania przez Kaja innych książek. Polecam.
Mnie do czytania bardzo mobilizuje portal lubimyczytać – są na nim statystyki, które pokazują ile książek przeczytałam w ciągu roku czy miesiąca. Zdarzają się jednak cegły, przez które długo brnę i to mnie zawsze wkurza 🙂 Kocham czytać!