Gdybym miała świetnie zaplanowany ten blog, to dzisiejszy wpis ukazałby się dopiero za niecały rok, bo wtedy miałoby to wielki sens, może i marketingowy. A, jeśli to czytacie i macie dzieci, albo chrześniaków, siostrzeńców itp., to pewnie mielibyście szansę kupić im takie książki na prezent albo wypożyczyć z biblioteki, żeby ładnie zacząć grudzień, żeby było co czytać przed świętami i przygotowywać się do nich.
Ale tak nie będzie, ten wpis ukaże się dokładnie teraz, po świętach, nawet po nowym roku, w środku ferii, bo właśnie teraz chodzi mi po głowie.
Bo żadnych wpisów tutaj nie jestem w stanie zaplanować. Na szczęście nie muszę niczego reklamować. Pomysły i chwile same mnie prowadzą i oto chodzi.
A w ogóle, jak pewnie dobrze już wiecie, przy małych dzieciach ciężko coś zaplanować nawet w życiu. Ile razy plany biorą w łeb, bo pojawia się gorączka z samego rana, albo budzimy się w nocy, bo malucha boli brzuch, męczy kaszel, albo inne nocne strachy.
Wycieczka, wyjazd, wyjście do znajomych, ważny dzień w pracy, święta przestają wtedy istnieć, bo pędzimy do lekarza lub próbujemy sami w domu leczyć, pocieszać. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
Nas właśnie wczoraj obudziła gorączka, więc skoro już tak siedzimy w domu i próbujemy tę gorączkę odpędzić, trzeba czymś się zająć.
Trochę zabawa brata z siostrą i nieśmiertelne lego, trochę planszówki, trochę książki.
W przypływie sił, mogłyśmy na chwilę tylko wyjść z domu, ale za to do biblioteki po nowe książki, bo takie wybrane przez siebie zdecydowanie lepiej się czyta.
Przecież mama wcale nie zawsze przyniesie coś fajnego.
No i tak to wygląda, że na sześć przyniesionych, trzy i pół mamy już przeczytane. To już ten moment, że dzieciaki świetnie same przeczytają sobie tytuły, więc raczej nic się nie ukryje. A skoro potem je bardzo ta książka ciekawi, to chyba dobrze, niech czytają.
Na początek poszły te cienkie, dwie z nowej dla nas serii: Kamilka, oczywiście nie dało się ukryć książeczki „Kamilka mówi brzydkie słowa”. Może nie jest to genialna książka, ale mówi o tym, że nie powinno się nigdzie mówić brzydkich słów, takich jak: „kurczę” i „kurde”, bo to nieładnie. Dzieci są zaciekawione, no i dostają jako taką odpowiedź.
Druga z serii książeczka „Kamilka i jej przyjaciele” opowiada o adopcji i o tym, że niektóre dzieci mają brązową skórę, a inne skośne oczy. Te książki stanowią raczej pretekst do dyskusji z dzieckiem, do rozmów, wyjaśniania problemów. Starsze dzieci czytają to same. No i potem o ty rozmawiamy.
Później jeszcze czytaliśmy książkę o Gargamelu. Smerfy to smerfy, wiadomo.
No i wreszcie coś, co zajmie nam kilka dni, czyli „Wierzcie w Mikołaja!” Lotty Olson zilustrowana przez Benjamina Chaunda, wydawnictwo Zakamarki.
Brzoskwinię urzekły ilustracje. Książka zaczyna się pierwszego dnia adwentu i można ją czytać przez cały ten czas, ma trochę kryminalno-zagadkowy charakter, dla dzieci oczywiście. Opowiada o tym jak nikt już nie wierzy w Mikołaja i właśnie dlatego ten, który jednak istnieje wścieka się i robi ludziom różne psikusy. Ale od samego początku nie jest to oczywiste, że to właśnie on. Pomaga mu i obserwuje to mały szwedzki troll. Nikt z dorosłych nie wierzy, a nawet nie rozmawia o tym, ale napięcie rośnie, a dzieci są zaintrygowane. Psikusy są nieznośne, nic przed tymi świętami się nie udaje, znikają ozdoby, gasną gwiazdy, nie udają się wypieki, no i nie ma śniegu. Wszystko wraca do normy dopiero gdy ludzie, dzieci uwierzą znowu.
Skandynaskie książki są takie prawdziwe i takie życiowe. Czytając, czułam się trochę jakbym oglądała skandynawski film.
Kiedyś już spędziliśmy czas przedświąteczny z podobną książką skandynawską, która miała tytuł „Prezent dla Cebulki” i była o chłopcu, który nie miał taty i czuł się inny, trochę wyobcowany, a jego marzenia o prezentach nie dotyczyły zupełnie nowych wypasionych zabawek z reklam. Ale ta książka zasługuje na osobne opisanie, więc innym razem, może całkiem niedługo, po naszej kolejnej wizycie w bibliotece.