Dzieci jednak potrzebują zmian, urozmaiceń, no i wytchnienia czyli spokoju.
Kiedy czas intensywny, bo matka wymyśla, puszcza wodze swojej fantazji ułańskiej, to jednak któregoś dnia dziewiąta rano jest zbyt wczesną godziną na cokolwiek.
Dlatego kolejny dzień, a my śpimy, a potem na wpół spontanicznie idziemy do cioci, która zupełnie niedawno przeprowadziła się do naszej dzielnicy ogrzewanej piecami i tak się składa, że w piecu nigdy nie miała okazji palić. Jest zimno i trzeba się z tym zmierzyć, no a my mamy doświadczenie. To jest argument nie do zbicia żeby ruszyć się z domu wcześniej niż zaplanowane popołudniowe zajęcia w muzeum.
Pomaganie jest super, robienie podpałki z gazet i papierów, a potem gapienie się w ogień strzelający i wędrujący po drewnie i węglu też.
Cudownie spędzony czas przy ogniu w zimie to jest to.
Później warsztaty muzealne, dziś tematyka jadeit kontra porcelana, zwiedzanie wystawy “Życie mieszkańców Chin pod koniec panowania dynastii Ming”. Lepienie z białej plasteliny – chińskie motywy. Przy okazji dowiedziałam się, że powinno się wymawiać żadeit.
No i na koniec kawiarenka muzealna, bo moje dzieciaki to jednak stwory kawiarniane.
Na tym chyba skończymy na razie ferie w muzeum, bo trochę trzeba tych urozmaiceń, wrócimy tu w jakąś sobotę lub niedzielę, może w lutym. Tymczasem wymyślam kolejny dzień.
Byłam ciekawa, jak długo wytrzymacie, bo jednak dziewiąta rano w czasie ferii brzmi niemal jak szósta 🙂 Zajęcia w muzeum jak zwykle genialne!
Tak, w środę wymiękliśmy ale w czwartek wróciliśmy już do nałogu porannego basenu 😉