Blog · Dzieci

Przecież ja dojeżdżam. Jak nie ma plusów, to trzeba je sobie znaleźć.

Dzieci do szkoły, te jeszcze w klasach 1-3, dzielą się na te, które chodzą na piechotę, same lub z rodzicami, bo mają szkołę pod nosem, na te, które rodzice dowożą samochodem i na te, które jadą z rodzicami autobusami lub tramwajami (czasami jednym i drugim).
Dzieci, które mają blisko, mają fajnie, bo przecież więcej czasu dla siebie, szybko znają drogę i są samodzielne, no i chodzą do klasy z kolegami, koleżankami, które mieszkają w dzielnicy.
No ale czasem dla dziecka chcemy wybrać szkołę, nie taką jaka nam jest przydzielona, tylko, z różnych powodów, inną, położoną dalej od miejsca zamieszkania, bo, być może jest to szkoła lepsza, nauczyciele mają lepsze pomysły, lepiej się starają, bo oferta zajęć ciekawsza, bo szkoła kameralna. Po prostu inna nam się bardziej podoba. No i dojeżdżamy.

autobus

Właściwie teraz zaczyna się wynajdywanie minusów tego dojeżdżania. Dzieci muszą wcześniej wstawać, spieszyć się, być poganiane, my się denerwujemy, bo też musimy wstawać jeszcze wcześniej, jesteśmy skazani na autobus, który często się spóźnia, jedziemy w tłoku, mamy przesiadkę, więc czekamy na kolejny spóźniony autobus, spóźniamy się do szkoły, dziecko się denerwuje.  Z kolei, wracając ze szkoły, dzieci są zmęczone, a tu jeszcze trzeba dojechać, mniej czasu na zabawę, bo przecież lekcje trzeba i tak odrobić, zimno i ciemno, bo zima, bo jednak wydaje się, że w naszej szerokości geograficznej najwięcej jest zimy, gdy się chodzi do szkoły.

Ale przecież nie ma tak, że są same minusy, plusy też trzeba dostrzec, bo będziemy sfrustrowani, nieszczęśliwi i jednak mało obiektywni.

To jakie mamy plusy dojeżdżania autobusem? Na przykład ćwiczymy w sobie i dzieciach dyscyplinę, a może się przyda im w dorosłości, ćwiczymy obowiązkowość, jasne, że każdy ją ćwiczy, nawet nie dojeżdżając, ale jednak, jak trzeba wstać wcześniej i zdążyć dojść na autobus, tego „ćwiczenia” robi się więcej.  Dzieci od małego ćwiczą orientację w mieście: którą drogą jedziemy, na jaki autobus się spieszymy, czy czekamy, którą trasą jedziemy. Poznają przystanki, słyszą ich nazwy, poznają ulice. Wiedzą jak się w autobusie zachować, jak stać, by się nie przewrócić, gdy jest tłok, jeśli jest wolne miejsce, uczą się, że powinno się ustąpić starszej osobie. W końcu nawet ćwiczą naukę czytania, bo czytają wszystko, co znajdzie się na linii ich wzroku. Kaj na przykład dzięki numerom autobusów łatwiej ogarnął liczenie czy rozpoznawanie w ogóle liczb powyżej 100. Brzoskwinia zaczęła czytać plakaty na słupach. Poza tym, mając ten czas drogi i czekania, można po drodze powtórzyć z dzieckiem wierszyk na pamięć, albo dni tygodnia, czy cokolwiek, porozmawiać, coś wytłumaczyć, bo czas można po prostu wykorzystać. No i jesteśmy z dzieckiem, przebywamy z nim, jesteśmy w tej samej, poniekąd, sytuacji, co one, bo nie kierujemy wkurzeni pojazdem, tylko też mamy od tego wolną głowę i możemy zauważyć to, czy owo wokół, tak jak to robi dziecko, odpowiedzieć na jego pytania. Poza tym nagle widzimy, że nie jesteśmy jedyni, są inne mamy, które też dojeżdżają i czasem bardzo się wkurzają, tak jak my, ale w końcu uśmiechają się do siebie, my uśmiechamy się do nich i mają to zrozumienie i akceptację zwyczajnie w sobie. A uśmiech z rana, rzecz święta.

Czasem zamienienie z kimś dwóch słów z samego rana daje energię na cały dzień.

Dziś, jadąc rano autobusem, na zupełnym luzie (już nam coraz lepiej to wychodzi), lubimy jeździć na końcu, dzieciaki przez tylną szybę machały  i odmachał im kierowca kolejnego autobusu za nami, zgadnijcie ile twarzy zrobiło się nagle uśmiechniętych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *