Czasami długo zastanawiam się jaki post dodać, ponieważ trudno mi zdecydować jaki „ważny” aktualnie dla mnie temat wysunie się na prowadzenie. Ale wystarczy, że przez moją głowę w obie strony przeleci orkan, taki jak Grzegorz, i już mamy jedną główną myśl.
Akurat jest niedziela, więc niektórzy idą do kościoła. Kościół czasami równa się wiara
w Boga. Czasami, bo oczywiście są ludzie, którzy wierzą, a nie chodzą do kościoła, ale pewnie są i tacy, którzy chodzą z przyzwyczajenia tylko. Nie o to mi chodzi, by się nad tym rozwodzić i drążyć „niebezpieczny” temat. Chodzi o zupełnie inne zagadnienie.
Dzieci w kościele, dzieci na religii, dzieci, które uczą się wierzyć.
Z tym zagadnieniem borykamy się od narodzenia dzieci. Większość w przedszkolu i szkole chodzi na religię. Ale każdy teraz może wybrać, posyłać, czy nie. Możemy posyłać dzieci na religię z różnych względów, bo sami wierzymy i to jest naturalne dla nas, możemy posyłać, bo wszyscy, czy większość chodzi, a możemy posyłać, nawet, jeśli nie wierzymy, dlatego, by to dziecko miało szansę poznać religię od początku, a potem i tak mogło dokonać własnego wyboru. Naturalnie możemy i nie posyłać, wtedy może mieć mniejszą wiedzę, ale wyboru oczywiście będzie zawsze mogło dokonać samo w przyszłości.
To trudne dla nas samych zagadnienie.Wszystko też zależy jak ta religia jest prowadzona i jak trudne, bo to są trudne tematy, działają na nasze małe dziecko. A nie każdemu dziecku i nie zawsze łatwo da się to wszystko wytłumaczyć.
A co z chodzeniem do kościoła w niedzielę, czy doświadczyliście takich pytań i marudzenia: „Nie chcę iść do kościoła. W kościele jest nudno. Po co mamy tam iść?” Oczywiste odpowiedzi na te pytania wcale nie wystarczają, ani też dzieci nie przekonują.
Nie o to chodzi, by na siłę zmuszać, tylko, by spróbować pokazać , że to ma sens. I o co w tym wszystkim chodzi. W większości myślimy przecież o Komunii, a w roku komunijnym to dopiero trzeba dużo chodzić do kościoła.
W kościele msze prowadzą księża, a księża to też tylko ludzie, niektórzy mają większe powołanie, niektórzy mniejsze, nie oszukujmy się. Niektórzy większy dar porwania wiernych, niektórzy minimalny.
Na pewno pomocne w tym zagadnieniu jest pójście z dziećmi na mszę dla dzieci, no i dobrze, gdy ksiądz ma dobre do dzieci podejście.
Ja wcale nie rzadko spotykam się z tym „nie chce mi się iść”, „tam jest nudno”. Tak też było w poprzednią niedzielę, bo było to odrywanie od zabawy, od rozmowy. Akurat rozmawialiśmy o szkole, i Brzoskwinia koniecznie chciała powiedzieć, że jedna jej koleżanka w szkole ma elektryczną temperówkę, ale nie pamięta jej imienia i, że ono jest trudne. Zgadywaliśmy wszyscy, ale nic z tego nie wyszło. Już był czas, trzeba było wyjść. W końcu poszliśmy do tego kościoła po marudzeniach, Brzoskwinia naburmuszona, Kaj w miarę pogodzony, ja z wyrzutami sumienia, że przecież nie o to chodzi, by na siłę. W kościele siedzimy i słuchamy ewangelii dla dzieci, ksiądz zazwyczaj po niej podchodzi do dzieci, stara się wytłumaczyć, rozmawiać z nimi. Było o nadziei, ksiądz spytał, czy jest ktoś, kto nosi to piękne imię Nadia.
I wtedy Brzoskwinia prawie podskoczyła i mówi po cichu, ta koleżanka od temperówki, to Nadia właśnie. A ja sobie myślę, czyli moje dziecko jednak słucha, a później słuchała jeszcze jakby uważniej.
Ksiądz jeszcze w trzech momentach zachęca i uaktywnia dzieci na mszy. W momencie przekazania sobie znaku pokoju, wszystkie dzieci biegną przed ołtarz i podają rękę księdzu i sobie, te maluchy właśnie. Bardzo to lubią, drugi taki moment jest po Komunii Św., wszystkie małe dzieci przed komunią biegną i klękają tak, jak przed chwilą dorośli, a ksiądz ich błogosławi, każde osobno.
I jeszcze trzeci raz na sam koniec mszy, dzieci biegną do księdza przybić mu piątkę na pożegnanie.
To naprawdę bardzo pomaga. To zwykłe życzliwe ludzkie gesty, oczywiście łączy wiara, ale też łączy ludzka życzliwość, rozmowa, bo przecież ksiądz wchodzi z dziećmi w dialog.
Nie zawsze jednak nawet to może dziecko przekonać, więc ja od razu, po mszy mówię do Brzoskwini: „Widzisz, tak nie chciałaś iść, a przecież znalazłaś w kościele odpowiedź”. Niby drobiazg ale jakże znaczący w tym momencie, ta nadzieja. Drobiazg na miarę dziecka. I ona się z tym zgodziła i z tym, że czasem nie wiemy po co idziemy, a okazuje się, że dostajemy odpowiedź na ważne pytanie albo wątpliwość.
A ja sobie w myślach dodałam, że wystarczy czytać między wierszami.
I abstrahuję w tym momencie od wiary i przekonań, bo tym się przecież różnimy. I czasami odpowiedzi trzeba szukać w sobie.
Nie ma też żadnej reguły, według mnie, jeśli chodzi o wychowanie dzieci w wierze, bo są przypadki, że wychowani w wierze katolickiej idą, jako dorośli, tą właśnie drogą, ale są przypadki, że zupełnie odwrotnie, odchodzą od kościoła i wiary bardzo daleko. A bywa jeszcze inaczej, ludzie, którzy jako dzieci zostali wychowani w rodzinie ateistów, jako dorośli mogą sami być ateistami, a mogą też bardzo się związać z kościołem i wiarą, a nawet tak bardzo, że sami wstępują do zakonu.
Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi, a Nadzieja jest wśród nas.
Bardzo ludzkie. Bardzo zwyczajne. I dlatego właśnie nadzwyczajne podejście. I hmmm no właśnie pomiędzy wierszami głęboka refleksja i treść. Dziękuję.
Zgodzę się z tym, że to bardzo zależy od tego, kto prowadzi lekcje religii. Ja mam takie wrażenie, że na religii w szkole jeśli są trudne tematy, to porusza się je w sposób niedogłębny, więc w ogóle na swojej trudności i problematyczności tracą. Życie się nie udaje na prostych rozwiązaniach, tak mi się wydaje – a religia w szkole wkłada go w schematy, proste zapewnienia, wytrychy myślowe. Po swoich lekcjach stwierdzam, że wcale nie było warto na nie chodzić.
Sytuacja zmieniła się dopiero w naszym liceum, gdzie u Pani Sylwii prowadziliśmy dyskusje na trudne tematy i dodatkowo poznawaliśmy stanowisko Kościoła, nic więcej. Właśnie tak to powinno wyglądać. Zaskakujące pewnie będzie, kiedy napiszę, że w ostatnim roku nauki się z tych lekcji wypisałem – planowałem chodzić jako wolny słuchacz, gdy będzie mi się chciało wcześniej wstać/później zostać. I tego jednak nie robiłem. Ale wypisałem się chyba dlatego, że poznałem już wartość tych lekcji i świadomie pomyślałem sobie, że nie są mi potrzebne. Ta świadomość wolnego wyboru była chyba najważniejsza.
Co zrobić w młodszych latach, kiedy dyskusja często nie jest odpowiednią metodą pracy? Nie wiem. Wolałbym chyba, żeby w ogóle żadnego powiązania z religią nie było.
Dziękuję Myśliwy, cenna Twoja informacja i Twój głos, bo prowadzący religię może zniechęcić lub wyłączyć dziecko z myślenia. Jak jest nudno, dziecko się wyłącza. No i oby było więcej takich katechetów jak p. Sylwia. Ja sama religię podstawówkową miałam w kościele jeszcze i zawsze z księdzem albo siostrą. Raz było lepiej, raz gorzej. Zapamiętałam wtedy naprawdę niesamowitego księdza Gracjana, który przygotowywał do Komunii, była też siostra Amelia. Mam teraz wrażenie, że mieli podejście do dzieci. W liceum już miałam tę religię w szkole i tam było akurat gorzej, przestałam chodzić, gdy ksiądz powiedział otwarcie, że mu się właściwie z nami nie chce siedzieć, wtedy dużo osób zrezygnowało. Wszystko zależy od człowieka.
“Wiara czyni cuda” Ktoś to kiedyś mądrze napisał, a ja bym napisał, że cuda czynią wiarę. Ja chciałbym tylko kiedyś zobaczyć błękitne niebo bez chemtrailsów i to byłby dla mnie cud.