W momentach największego szoku po urodzeniu pierwszego dziecka, kiedy tonęłam
w pieluchach, nieprzespanych nocach, dniach zajętych po brzegi płaczami, karmieniami
i wielkim znakiem zapytania, jak nigdy brakowało mi dawnego życia, jego swobody.
A nawet brakowało pozornej bliskości niespełnionych marzeń, do których wtedy, nie wiadomo czemu, zaczęło mi się robić nagle dalej.
Dom, spacery, karmienia, niewyspania i tak na okrągło, a ja od dziecka uwielbiałam kawiarnie, przesiadywanie w nich, ten klimat. Dlaczego i po co, nie umiem powiedzieć, ale zawsze tego potrzebowałam.
Od urodzenia Kaja marzyłam więc o tym, by przyjść w spokoju do ulubionej kawiarni, napić się kawy (moje jedyne stałe uzależnienie) gorącej, dobrej, bez żadnej gonitwy.
W takim właśnie klimacie posiedzieć, coś napisać (no ok, drugie moje niezmienne uzależnienie).
Dla chcącego naprawdę nic trudnego, przy okazji jakichś badań porannych z dzieckiem, czy szczepień obowiązkowych, po takowych jechałam, choćby piechotą z wózkiem, prosto do kawiarni. Gdy gości jeszcze mało, gdy niektórzy śniadania, ja wreszcie kawę. Dziecko w wózku łatwo usnęło po drodze, po płaczach wywołanych szczepieniem na przykład. Wtedy miałam dosłownie kilka chwil błogiego spokoju, a pewnie w domu nie byłoby to możliwe. Takie momenty były potrzebne jak tlen, zresztą do tej pory ich potrzebuję.
Po co od razu wracać do domu, w którym na pewno jest coś do posprzątania, zrobienia.
A, mieszkając w starej kamienicy na którymś piętrze, trzeba jeszcze to dziecko wnieść
z wózkiem, bo nie ma windy ani wózkowni. Jeśli się nie trafi jakiś życzliwy sąsiad, to najpierw trzeba wyciągnąć z wózka śpiące dziecko i zanieść do łóżeczka, jak się nie obudzi, to jest dobrze. A jak się obudzi, to przy akompaniamencie płaczu, wracamy po ten wózek na dół, wnosimy do domu i już zmęczeni, zmachani biegniemy, by rozebrać, uspokoić dziecko. Oczywiście nici z odpoczynku, wróciliśmy, dziecko się wyspało, a my w kieracik.
Powiedzcie, czy nie warto przysiąść przy śpiącym i zadowolonym dziecku w kawiarni
i trochę mieć czasu dla siebie, choćby tę chwilkę. Ile razy Kaj tak sobie spał, a nawet jak się obudził, to się ciekawsko rozglądał i wcale w płacz nie uderzał od razu, czasem się pobawił, czasem trzeba było nakarmić, a potem znów spacer powrotny, nie tak daleko, więc można na piechotę przez miasto.
Te momenty dawały siłę na resztę dnia, a nawet tygodnia.
Zdarzało się w późniejszym okresie, że przesiadywałam i z dwójką w kawiarni, co prawda przynajmniej jedno wtedy nie spało, ale mogło przecież rysować, czy przeglądać książeczki. Dla chcącej mamy naprawdę niewiele jest przeszkód.
W końcu zaczęłam szukać kawiarni specjalnie przystosowanych dla takich jak ja, jest ich coraz więcej. Wtedy w centrum Wrocławia na ul. Więziennej był „Czerwony stoliczek”, świetne miejsce, dużo przestrzeni, dobra kawa i mnóstwo atrakcji dla dzieciaków. W końcu one same chciały tam przychodzić. Ile ja tam listów napisałam. Latem na dziedzińcu można było puszczać dzieciakom bańki, takie duże, była też mała piaskownica. W środku huśtawka i dużo zabawek, były też książki dla dzieci, rękodzieło do kupienia, trochę więc też galeria. Niestety nie mogę już polecić tej kawiarni, bo już nie istnieje, to chyba była zbyt dobra miejscówka, by „marnować” ją dla takiej klienteli, jednak niezbyt tłumnej, nie to co piwosze, czy inni wieczorni bywalcy. Ale wspominam czas spędzony tam do dziś, zwłaszcza, że tam poznałam Panią Teatrzyk i spektakle dla dzieci wystawiane w niedzielne przedpołudnia właśnie na tym dziedzińcu, wspaniała sprawa. Moje dzieci chyba pierwszy raz tam zobaczyły teatr i nawet same mogły dotknąć kukiełek.
W czasie mojego wychowawczego w Czerwonym Stoliczku też zrobiłam chyba ze dwa razy warsztaty literackie z moją grupą młodzieży, którą prowadzę i nawet moje dzieciaki wtedy specjalnie nie przeszkadzały.
No ale teraz coraz więcej takich miejsc się tworzy, a i w zwykłych kawiarniach są specjalne kąciki dla dzieci.
Polecam każdej mamie od czasu do czasu taki detoks od pieluch i domowych zmęczonych dni.
Nie byłabym sobą, gdyby nie wiersz z tamtego okresu, kolejny zwiastun najbliższej mojej książeczki poetyckiej.
anarchia
alicja od roku nie pije alkoholu
dlatego przerzuciła się na duże ilości kawy
gdy znudzą ją place zabaw
i niezrozumiałe płacze kaja i brzoskwini
namawia kogo się da
na jedną z dobrych kawiarni w mieście
tylko wtedy czuje się lepiej
od wszystkich kobiet z Arlington Park
Rachel Cusk ma rację
uczucia macierzyńskie są sprzeczne
tylko ile kobiet się do tego przyzna
i czy nie po to by dobrze sprzedać skandal
za te pieniądze potem wykształci dzieci
albo przynajmniej je nakarmi
problem w tym że możliwości skandalu
kurczą się z dnia na dzień
kaj i brzoskwinia mimo prognoz
przeczuwają anarchię
© Justyna Paluch