Dzisiaj jesień na dobre, deszczowo i trochę ponuro, to i może warto wrzucić jakiś przepis wreszcie.
Nie jestem żadnym mistrzem kuchni, wręcz przeciwnie, na przykład nigdy jeszcze nie ugotowałam rosołu, a nie jestem wegetarianką. Nie znaczy to też, że u nas w domu rosołu się nie jada. Dzieci bardzo go lubią, na szczęście nie tylko ja gotuję.
Ale z kolei lubię robić różne inne zupy, zwłaszcza sezonowe, wypróbowywać jakieś ciekawe przepisy.
Czasem udaje mi się wciągnąć dzieciaki do gotowania, a to dopiero jest twórcze. One zazwyczaj później to jedzą, właśnie dlatego, że pomagały przy gotowaniu albo doprawianiu i są takie dumne.
No ale tym razem opiszę nasz obiad dzisiejszy gotowany wczoraj, z różnych powodów nie będzie to nic specjalnego, więc po prostu pierwszy przepis na blogu będzie bardzo pospolity, ale za to jadalny, zdrowy i nawet sycący.
Ponieważ już wczoraj postanowiliśmy z dzieciakami wpaść na festiwal filmowy do nowych horyzontów, bo nie tylko bajki, ale też warsztaty, gdzie można zrobić swój recyklingowy instrument i gra terenowa związana z przyrodą, pobudzająca ciekawość na odkrywanie świata natury.
W każdym razie wiedziałam, że gotować dziś nie będzie czasu, więc jednak trzeba było w nocy.
No i ponieważ nie było w domu żadnego specjalnie przewodniego składnika zup, powstała „zupa z tego co jest”.
Miałam akurat trochę młodej fasoli prosto ze strączków, było jej mało, więc to nie fasolowa, ale były też ziemniaki, pietruszka, marchew, por, trochę oliwy, śmietana, kasza jaglana, sól i pieprz ziołowy.
Naturalnie najpierw do garnka powędrowała fasola, nie musiała być moczona, bo wydłubana ze strączków, potem starte na tarce marchew i pietruszka, pokrojony por
i ziemniaki. Na końcu dorzuciłam dwie garście kaszy jaglanej. Gotuje się tyle ile trzeba gotować zupę, zazwyczaj nie robię tego z zegarkiem. Później doprawianie, odrobinę oliwy i śmietanę można już do talerza na końcu, dla tych co jadają rzeczy zielone, można posypać natką pietruszki. Kaj i Brzoskwinia są akurat na etapie, że natkę zaczynają jeść, ale jeszcze nie zawsze dają się przekonać.
Mimo że nie jest to nic wykwintnego, to jednak po powrocie z kina dzisiaj, kiedy to wyglądaliśmy jak zmokłe kury, całkiem dobrze rozgrzała i zaspokoiła głód.
A Wy robicie czasem „zupę z tego co jest”? Ciekawa jestem, co można do niej wrzucić
i czy się sprawdza.
A ja obiecuję, że następne przepisy, które powrzucam, będą już tylko ciekawsze, zwłaszcza jeśli pomysły swoje podrzuci mi Brzoskwinia albo Kaj.
Wrzucamy wszystko co się da, a najlepiej, żeby dominował jakiś kolor, wtedy często blendujemy i nadajemy adekwatne nazwy. Zupa ninja zjada się lepiej niż np. szpinakowa 😉 Ale młodzi są zdecydowanymi fanami impresji na temat naleśników lub pizzy 🙂
Super pomysł z nazywaniem, my też często blendujemy 🙂
Trzymam się przepisów i raczej nie eksperymentuję. A gotować lubię bardzo!
rosół stosuję jako bazę (ugotować należy mięso + jarzyny) zup: jarzynowej (warzywa można pokroić przed gotowaniem), pomidorowej (świeże lub z puszki), ogórkowej (kiszone utarte i sok z kiszonych) itd.
„One zazwyczaj później to jedzą” 😀 mistrzowskie!